IX. O kimś, kto też mnie spotkał.

132 19 7
                                    

           – Nie ma najmniejszej opcji, że ja tu zostanę! – pisnęła Jenny, gdy tylko pozbierała się z podłogi, a Jackson, który przed chwilą zniknął za drzwiami, na pewno oddalił się już na dostateczną odległość – Chuj mnie boli wasze zdanie, w tym momencie pakujecie walizy i uciekamy.

– Jenny, przemyślmy to – zaczął Aidem, przybierając minę zbitego psa – Zjedzmy coś i przesiedźmy tutaj chociaż do rana. Robi się późno, bezpieczniej będzie tu zostać.

– Nigdzie nie będę siedzieć, kretynie. Jeśli ty chcesz podstawiać się potencjalnemu mordercy, proszę bardzo. Mnie już dostatecznie wmieszałeś w całe to gówno i nie pozwolę ci na dobicie tego – syknęła, wyrywając rękę z jego uścisku. – Adios.

Po ostatnich słowach zerwała się na równe nogi i pognała do wyjścia. Wraz z Harper pobiegłam za nią, jednak Jenny biegała dużo szybciej, niż nam się wydawało. Dosłownie skakałyśmy po schodach, próbując zrównać z nią kroku, jednak widać było, że uparła się na swoje zdanie i nie zamierzała odpuścić, a tym bardziej zwolnić.

Co prawda ja również nie chciałam tu zostawać. Moje serce wciąż biło, jak szalone, a całe ciało trzęsło się na tyle mocno, że uniemożliwiało mi to prosty i szybki krok. W żyłach buzowała mi jednak duża dawka adrenaliny, która nieco mnie ocuciła i pozwoliła choć na moment pozostać przy pełni zmysłów.

– Jenny, czekaj! – rzuciłam, gdy tylko wybiegłyśmy za próg klatki – Błagam, zatrzymaj się!

Dziewczyna była jednak kompletnie znieczulona na wszystkie nasze nawoływania i prośby. Migiem dobiegła do jednej z większych ulic, a nim zdążyłyśmy ją dogonić lub jakkolwiek zareagować, już ładowała się do jednej z taksówek stojących przy drodze.

– Radźcie sobie sami – rzuciła na odchodne, po czym wystawiła w naszą stronę środkowy palec i po prostu odjechała.

W telefonie miałam zapisany jej nowy numer telefonu, jednak spodziewała się, że będziemy wydzwaniać i naprędce zdążyła już włączyć tryb samolotowy.

Wszystko się waliło. Dopiero, co przyjechaliśmy, a wszechświat już pokazywał nam, jak złym posunięciem to było.

– No i co my teraz zrobimy? – zaczęła Harper, ponownie zanosząc się łzami – Mamy nad głową jakiegoś posrańca ze spluwą, kasy tyle, co kot napłakał, a Jenny po prostu zniknęła. Kurwa, jeśli ktoś ją rozpozna to już po nas! Ona nas nienawidzi i na pewno nas wsypie, mówię ci.

– Czy mogę wam jakoś pomóc? – Dobyło się zza naszych pleców, a gdy rozdygotana odwróciłam się, moje spojrzenie spotkało się z nonszalancko wspartym o samochód mężczyzną. Spoglądał na nas uważnie, mając w głosie coś, co mieściłoby się nawet w szablonie troski, jednak przez aktualne okoliczności przestraszył mnie jedynie mocniej. – Wydaje mi się, że macie spory problem.

– Och, kurwa, człowieku nie mieszaj się – burknęłam, nie panując już nad słowami. Ogrom spadających na nas bodźców stawał się z wolna niemożliwy do uniesienia. – Dobrze powiedziałeś: to my mamy problem, nie ty.

– Proszę bardzo, pani odważna, goń koleżankę z buta – parsknął, zaciągając się papierosem – Tematu nie było.

Usiłowałam przyjrzeć się jego twarzy nieco dokładniej, jednak połączenie kaptura na jego głowie i cienia idealnie padającego na sylwetkę, skutecznie mi to uniemożliwiło. Jedynym, co udało mi się dostrzec, były zwieńczenia tatuaży wypełzające na szczyt obu jego dłoni. Był to de facto jedyny charakterystyczny jego element.

Dawka ŚmiertelnaWhere stories live. Discover now