XIV. Czy papierosy rzeczywiście pomagają?

87 13 3
                                    


BRYCE.

Nessa była jedną, wielką, chodzącą zagadką, a nasza rozmowa lawinowym ciągiem coraz to dziwniejszych wątków. Początkowo podzieliła moja aprobatę i widocznie ucieszyła się tym, że wymagałem od mojej asystentki jak najmniejszej ilości kontaktów cielesnych, jednak od razu po tym wyleciała do mnie z dość zastanawiającą prośbą.

Chciała pracować bez umowy.

I choć uparcie ubierała to w ładne słówka, robienie niespodzianki rodzicom czy też niezobowiązujący okres próbny, to wiedziałem, że kłamała. Nie uważałem co prawda, by miała złe intencje, jednak nie potrafiłem z jej mowy ciała wyczytać, co właściwie mogło nią kierować.

Podejrzewałem, że była po prostu na tyle nieufna, że chciała stworzyć sobie drogę ewentualnej ucieczki, jednak mogłem się mylić.

Po dość długiej przepychance słownej byłem na tyle poirytowany, że finalnie przystałem na jej propozycję i uzgodniłem z nią, że pierwszy miesiąc pracy faktycznie przebiegnie bez umowy.

De facto miałem w to wyjebane. Przynajmniej nie będę dokładał sobie kolejnych papierów do i tak niekończącej się sterty.

Zastanawiało mnie po prostu, co determinowało jej chęci do pracy na czarno, jak i ciągłe, bojowe nastawienie, którym usilnie starała się mnie do siebie zniechęcić. Widziałem nieraz, jak gryzła się w język albo kłopotała po pewnych odzywkach, tak jakby wychodziły one aż nazbyt odruchowo.

Najwidoczniej była taka dla całego świata, a ja za cel obrałem sobie dowiedzenie się, dlaczego tak było.

Dziś miał być jej pierwszy dzień w pracy, toteż około jedenastej wyjechałem z domu tak, by już o dwunastej wrócić z nią na miejsce. Oprócz rażącego chamstwa i brawury, na kilometr było czuć od niej też strach, więc po wiadomościach, które wczoraj do mnie dotarły, zdecydowałem się ją przywozić i odwozić.

Z jednej strony nie spodziewałem się, by bacznie śledziła wiadomości napływające z całego miasta, z drugiej jednak wiedziałem, że gdyby doszła do niej informacja o morderstwie zaledwie przecznicę od mojego domu, więcej bym jej tu nie zobaczył.

– Czy codzienne przyjeżdżanie po mnie jakoś odbije się na wypłacie? – parsknęła, pakując się do samochodu nim zdążyłem otworzyć jej drzwi – Przecież nie musisz tego robić.

– Nie dojeżdża do mnie żadna komunikacja miejska, więc musiałabyś drzeć z buta co najmniej piętnaście minut w jedną stronę – odparłem krótko, wyjeżdżając na główną ulicę – Nie potrafisz wsiąść do mojego auta bez gazu, a chciałabyś wieczorem wracać przez jakieś szemrane uliczki obok lasu? Powątpiewam.

– Tam jest jakiś las?

– Na przykład ten, przez który jechaliśmy wczoraj – zaśmiałem się, mierząc ją spojrzeniem od stóp do głów – Coś się chyba nie wyspałaś.

– Żebyś wiedział – westchnęła, kilkukrotnie strzykając szyją – Kurewsko bolą mnie plecy od tego materaca i kompletnie nie mogę spać. Jeszcze na dodatek o piątej znowu przylazł właściciel, żeby przynieść nam kilka rzeczy. O piątej, jebanej, rano.

– Przynieść kilka rzeczy? – parsknąłem – Faktycznie brzmi jak sprawa, którą trzeba załatwiać o takiej porze.

– Dosłownie – burknęła, spoglądając ukradkiem oka to na mnie, to na widoki za oknem – Jesteś z Manchesteru?

Dawka ŚmiertelnaWhere stories live. Discover now