XV. Skutki wódki i słów wypowiedzianych zbyt szybko.

76 13 0
                                    

twitter @dekliinacja + #dawkawatt

miłego czytania!

Bryce był względnie nieirytujący i zgoła odmienny od chłopców, z którymi zazwyczaj miałam styczność. Był dość poważny, jednak z upływem czasu coraz mocniej wydawało mi się, że była to jedynie odruchowa maska narzucona przez jego fach, jak i nawyki zawodowe. Nasze stosunki nie były zerojedynkowe, więc przez część czasu zwracał się do mnie jak do koleżanki, a przez drugie pół jak do pracownicy.

Było specyficznie. Na pewno nie tak wyobrażałam sobie pierwszą poważniejszą pracę w kompletnie obcym mi mieście.

No, generalnie nie tak wyobrażałam sobie wejście w dorosłość.

Zdążyłam zaobserwować, jak wielką uwagę mężczyzna przykładał do wszystkich zadań, których się podejmował. Jednocześnie opowiadał o nich z niezwykle wielkim zawzięciem i pasją, nigdy ze zmęczeniem, irytacją czy znudzeniem. Widać było, że kochał swoją pracę, jednak starał się w niej pozostawać profesjonalnym i stonowanym do granic możliwości.

Podczas wszystkich prowadzonych rozmów telefonicznych jego głos wyraźnie się zmieniał– nieco obniżał, zwalniał, przybierał inną manierę. Nie rzucał już kurwami na lewo i prawo, a wszystkie swoje myśli ubierał w barwne epitety.

Podczas rozmów ze mną jego głos natomiast wydawał się względnie naturalny, nieco nawet łagodny. Co prawda początkowo rozmów pomiędzy nami wywiązało się naprawdę niewiele, jednak podczas trzech kolejnych dni współpracy zdążyłam się nawet przekonać, by zapytać go o jakiś nieistotny szczegół albo rozpocząć rozmowę o pierdole, która wydarzyła się po drodze.

Dużo słuchał.

Widziałam, jak uważnie przyglądał się moim ruchom i reakcjom, jednak nie komentował niczego. Wiele uszczypliwych odzywek puścił mimo uszu, a na żarty odpowiadał w naprawdę zbliżonym do mojego tonie.

Spędzał ze mną dużo czasu, jednak tytułował to koniecznością i nie forsował w tym absolutnie niczego. Podczas gdy ja zajęta byłam ogarnianiem bałaganu skumulowanego w jego papierach na przestrzeni ostatnich kilku lat, on siedział przy biurku i rozrysowywał jeden z kolejnych projektów. Nie czułam, by ciągle patrzył mi na ręce; po prostu pracowaliśmy obok siebie.

Początkowo nie rozmawialiśmy, jednak cisza pomiędzy nami nie była skrajnie niezręczna, co w pewien sposób mnie cieszyło.

Z Aidemem miałam problem właśnie tej natury– z nim po prostu nie dało się siedzieć w ciszy; ciągle musiał o wszystko pytać, opowiadać po raz setny niestworzone historie czy po prostu bredzić pod nosem. Choć skłamałabym mówiąc, że go nie lubię, to nie potrafiłam w jego osobie przecierpieć tego jednego, nieszczęsnego szczegółu. Jego buzia się po prostu nigdy nie zamykała.

Bryce był kompletnie inny. Zachowywanie komfortowej i naturalnej ciszy oraz praca w niej wydawały się być jednymi z istotniejszych elementów jego usposobienia. Był dość spokojny, choć zdawało mi się czasem, że jego opanowanie rysowało się jedynie w mojej obecności.

Na kilometr czułam, że próbował mnie nie wystraszyć.

Czekał, aż sama się odezwę, sama zapytam lub sama o czymś opowiem. Nie naciskał na nic, nie dotykał mnie nawet, jeżeli sytuacja tego wymagała. Trzymał się na dystans i choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że miał mnie kompletnie gdzieś, to ja mimo wszystko widziałam, że było inaczej.

Respektował moje prośby, choć dotychczas nie wypowiedziałam ich na głos ani razu.

Odwiózł mnie do domu około godziny dwudziestej pierwszej, co po raz pierwszy było mi naprawdę na rękę. Zdążyłam w międzyczasie zaopatrzyć się w parasol, jednak nie uchroniłby mnie on przed niesamowicie intensywną burzą, która rozpętała się pod wieczór. Niebo raz za razem rozświetlane było przez piękną, jaskrawą pajęczynę, po której następował przeszywający grzmot.

Dawka ŚmiertelnaWhere stories live. Discover now