XVIII. Blondwłosa nadzieja i wielka marynarka.

69 8 2
                                    

twitter: @dekliinacja +#dawkawatt

miłego czytania! 

Spędziłam dany mi czas znacznie lepiej, niż wówczas, gdy identyczne słowa usłyszałam od Aidema. Tym razem byłam niemal pewna, że decyzja, którą zamierzałam podjąć, była słuszna.

Każdego dnia starałam się zastanawiać nad tym, co robiłam. Starałam się przekraczać pewne granice lub patrzeć na rzeczy chociażby trochę inaczej, niż dotychczas. Próbowałam się uświadomić w tym, że dużo moich zachowań wynikało z choroby, a nie spaczonego charakteru.

Wyglądało to niekiedy naprawdę sztucznie, ale starałam się nie odgryzać Aidemowi na każdym kroku i troszkę uważniej przyglądać jego reakcjom. Przecież wyznał mi kiedyś, że choć jego pobyt w szpitalu był spowodowany nieco pokrętną kwestią, cierpiał on również na pewne schorzenia psychiczne i mógł niekiedy zachowywać się nielogicznie.

Harper natomiast sprowadzała mnie na ziemię.

Tłumaczyła mi, że moja reakcja na wiadomość Bryce'a może być pokłosiem zaburzenia, o którym wspomniała mi kilka dni wcześniej. Na każdym kroku podkreślała, że nie brzmiało to tak, jakby mężczyzna chciał ze mnie zrezygnować.

Niemalże młotkiem tłukła mi do głowy, że chłodne i stonowane odzywki są absolutną normą w relacji pracownik– pracodawca, a moje przybicie było związane tylko i wyłącznie z nagłą zmianą używanego przez niego tonu.

Z drugiej strony natomiast powtarzała mi, że chęć zmiany była czymś naprawdę dobrym, ale nie musiałam jej kosztem zmieniać się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie musiałam być nagle karykaturalnie miła, momentami rażąco wręcz sztuczna.

Na podstawie własnych obserwacji tłumaczyła mi, które zachowania według niej mogą być chorobowe, a które natomiast były dla mnie naturalne.

Dzień w dzień pilnowała, bym nie stała się... Nijaka.

Widać było, że chciała dobrze, jednak ja wciąż na tyle głowy miałam zbyt wiele nieprzyjemnych głosów, które sprawiały, że powątpiewałam w jej intencje.

Znalazłszy odpowiednią drogę, wychodziłam wieczorami na dach i spisywałam kolejne listy, które w przyszłości miały trafić do Blake'a. Starałam się w tych wiadomościach racjonalizować wszystko, co się działo i uważnie monitorować moje reakcje. Choć nie wiedziałam, w jaki sposób mogłabym je anonimowo wysłać, uparcie je pisałam.

Czekały po prostu na swój wielki dzień.

Dziś natomiast był przedostatni dzień danego mi tygodnia.

Po południu zdecydowałam się udać do sklepu z używaną odzieżą i dokupić kilka nowych rzeczy. Niestety zmuszona byłam do samotnego wyjścia, bo zarówno Harper, jak i Aidem, byli już w pracy. Jenny co prawda zawitała do mieszkania z samego rana, jednak nie obdarzyła mnie nawet spojrzeniem.

Od dłuższego czasu nie wiodła życia z nami, a obok nas.

Była aż nader specyficzna.

***

Pogoda dziś była nadzwyczaj korzystna, więc na miejsce dotarłam w nieco lepszym humorze, niż bym się tego spodziewała. Starałam się cieszyć głupotami, choć przychodziło mi to z niemałym trudem; wmawiałam sobie wręcz, że pewne rzeczy mnie cieszyły.

Nie potrafiłam wyjaśnić skąd brał się mój zły humor i z wolna zaczynałam się oswajać z myślą, że był on permanentny. Nawet pomimo pozytywnych momentów z udziałem Harper, mój nastrój miał raczej tendencję spadkową i był niezmiennie dość ponury.

Dawka ŚmiertelnaWhere stories live. Discover now