125 | koniec czegoś, co nigdy nie miało początku

487 40 58
                                    

Pierwsze zaciągniecie się tlenem było abolutnie cudownym uczuciem. Powietrze wypełniło moje płuca i powoli przywracało je do normalnych procesów.

Wyłożyłam się na mokrym piasku i zaniosłam kaszlem.

Miałam gdzieś, że nie będę potrafiła później wymyć drobin z włosów. Zamknęłam oczy. Musiałam odpocząć. Napawałam się dotykiem ciepłego piasku pod głową i promieniami słońca, padającymi mi na twarz. Letni wiatr muskał moją skórę i nagie ramiona.

Czułam się jak nowo narodzona.

— Wstajemy — usłyszałam obok siebie słodki głos Ceddar.

— Ja tu jeszcze poleżę — mruknęłam. Dziewczyna zaśmiała się i złapała mnie za rękę, próbując podnieść. Nie było to przyjemne. Ani trochę, ale musiałam ruszyć dupsko, bo inaczej zostałabym na plaży do śmierci.

Przepłukałam się jeszcze raz w oceanie i stanęłam w końcu na linii z Ceddar.

Mimo, że niedawno wstałam, czułam się niesamowicie zmęczona. Poranna afera z Peterem także powinna mnie rozbudzić, ale zrobiła to bardzo krótkoterminowo.

Przeciągnęłam się i ruszyłam między drzewa, gdzie przed chwilą zniknął Brendan.

Gestem zaproponował, żebyśmy szły z nim, ale odmówiłam mu skrzywioną miną i odwróceniem wzroku. Odpuścił, a ja mogłam jeszcze raz dogadać z Ceddar szczegóły wczorajszej nocy.

***

Po paru godzinach siedzieliśmy przy ognisku na polanie, a ja piekłam nad ogniem kromkę chleba. Patrzyłam jak ogień ogrzewa moje jedzenie i cicho skwierczy, co absolutnie hipnotyzowało.

— Okej, skupcie się — spomiędzy drzew wyszedł Peter. Trzymał w rękach wielki zwój starego papieru, a zielone oczy utkwione były w nim z takim zaanagażowaniem, że nawet nie podniósł na nas wzroku.

Przewróciłam oczami na sam jego głos.

Król Nibylandii (pożal się boże) machnął delikatnie ręką, a z ziemi wyrósł swojego rodzaju stół. Zmarszczyłam brwi, gapiąc się na niego jak walnięta. Kostrukcja składała się z samych zielonych pnączy i roślinności. Wyglądała jednak na dosyć solidną i wzbudzała zaufanie.

Położył swój dobytek na blacie i rozprostował pozaginane rogi.

— Podejdzcie tu — wszyscy wstali i skierowali się do przywódcy. Jako jedyna strasznie się ociągałam. Nie chciałam wypełniać jego rozkazów.

Bylo mi wstyd, że dałam się tak upokorzyć. Wiedziałam, że to jemu powinno być wstyd za to, jaką jest osobą, ale z nieznanych mi powodów, to mi było głupio.

— Chodź — ponagliła mnie Ceddar, chichocząc cicho pod nosem. Przymknęłam zirytowane powieki i ociężale podniosłam zmęczone dupsko z trawy.

Podeszłam do oczekującego mnie z niecierpliwością Petera.

— O, wciąż żyjesz — mruknął pod nosem.

— Nie mów z takim rozczarowaniem, bo pomyślę, że mnie nie lubisz... — Peter zmrużył oczy.

— Pomyślałaś? A to coś nowego — odgryzł się.

— Tobie też by się czasem przydało — prychnęłam.

— Ej, uspokójcie się — zarządził stanowczo Brendan. Zamilkliśmy, ale wciąż mierzyliśmy się wściekłymi spojrzeniami — Peter, błagam kontynuuj bez zbędnego gadania.

Zielonooki wziął bardzo głęboki wdech i wrócił spojrzeniem do papieru. Przez moją twarz przebiegł za to cień triumfu.

— Wyruszymy jutro rano. Od razu o świcie — położył palec na samotnej wysepce gdzieś w północnej części pożółkłej, miejscami aż brązowej mapy.

Take me to the Neverland Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora