Peter P.O.V.
— To co? Idziemy do wioski, nie? — spytał retorycznie Colton.
— Yhm — potwierdziłem i ruszyłem w stronę zbocza góry w kierunku doliny przed nami. Rozglądałem się na wszystkie strony szukając celu naszej podróży. Miałem cichą nadzieję, że spotkamy Mowgl'iego jeszcze przed dotarciem do sieci domków. Nie chciało mi się gadać z kolejnymi ludźmi i następnym osobom tłumaczyć cel naszej podróży. Aż westchnąłem na samą myśl.
Oni wszyscy byli tak cholernie nie profesjonalni. Mieli wielki polew z tej podróży. Wydawało im się, że przed nami poskromienie jeszcze trzech bardzo przyjaznych smoczków, a na sam koniec walka z jakimś tam Cieniem Petera.
Pf, kto by się przejmował.
Ja się oczywiście nie denerwuję, bo rzadko to robię, ale te cymbały nie mają pojęcia, co na nich czeka w przyszłości. Nawet Sandy Srarling nie ogarnęła powagi sytuacji. Wszyscy znają mnie tutaj w malutkim procencie, ale nie zdali sobie sprawy z tego, że Cień jest ucieleśnieniem moich wszystkich demonicznych cech. Jeśli nie pasuje im moja aktualna postać, bo jest „arogancka", co jest w ogóle śmieszne, to nie są w stanie wyobrazić sobie Cienia.
On ich zabije jednym ruchem palca.
Właściwie teoretycznie, to ja ich zabije jednym ruchem palca.
A w sumie nie chce, bo większość lubię. Nad Sandy bym się jednak poważnie zastanowił. Ale tylko nad nią.
Zaczynam się martwić o nasza misję, a to jest niespotykane.
Żaden z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, w jak ważnej misji biorą udział. Mamy malutkie szanse na przeżycie, a do tego opcja przegranej nie wchodzi w grę, bo to byłby koniec WSZYSTKICH bajek i Nibylandii.
Nawet nie zauważyłem, kiedy pokonaliśmy zbocze i kroczyliśmy szeroką usypaną żwirem drogą, która prowadziła przez wioskę, a po jej obu stronkach stały domki. Każdy z nich miał białe ściany i malutkie okienka w nich. Dach zbudowany był z siana i miał dwa stronę spady. Większość z budowli miała przed mieszkaniem coś na kształt daszku zbudowanego z drewnianych pali. Ponadto każdy z domków miał przed sobą kilkanaście wielkich glinianych waż, w których przenosili wodę. Na samym końcu drogi rozpościerała się szeroka błękitna rzeka, a wejścia do niej strzegły dwa potężne drzewa. Ponadto cała wieś otoczona była wysokim drewnianym ogrodzeniem zbudowanym z belek o zaostrzonymi zakończeniami. Prawdodpobnie było to zabezpieczenie przed Shere Khanem.
— No i co teraz? Jest tu ktoś w ogóle? — zaczął rozważać Colton. Rozejrzałem się i pewnym siebie krokiem stanąłem między dwoma pierwszymi domami.
— Szczerze... — zaczął Alex, ale przerwał mu huk otwieranych z rozmachu drzwi jednego z mieszkań. Zza nich wyleciał mały chłopiec ubrany w za luźne niebieskie galoty przewiązane pasem z bambusa. Miał wydęty brzuch jakby po obiedzie, krótkie czarne włosy z czerwoną opaską z dwoma wielkimi liśćmi. Wykrzykiwał wesołe okrzyki i biegł prostą drogą w stronę rzeki, ale tuż przed nią skręcił w lewo.
— Idziemy za nimi — wyrwałem się. Miałem nadzieję, że dorwę Mowgli'ego i przyniosę Shere Khanowi, żebyśmy mogli wrócić do Nibylandii.
— Nie idziemy. Ten tygrysek nic nie wie. To nie ma sensu. — Ashlynn zagrodziła mi drogę wzdychając.
— Zawsze mówisz, że nigdy w życiu nie sypnąłbyś nikogo. — odezwał się Colton uśmiechając się do mnie złośliwie, przez co prawie się zaśmiałem.
— Nie sypnąłbym znajomych. A ten smarkacz tak, czy inaczej by zginął.
— Smarkacz? — zmarszczył brwi Alex.
YOU ARE READING
Take me to the Neverland
Fantasy„Bo...wszystkie dzieci dorastają. Tylko...jedno nie." „Skakaliśmy i śmialiśmy się. Bose stopy odbijały się od kamiennej drogi, tworząc wakacyjną muzykę dla uszu. Odgłosy szczęścia łączyły się w całościowy rytm, który niósł się nocną ulicą. Wydawał...