34. Mi Fresa

238 8 2
                                    

Ten chłopak potrafił przekonać mnie do wszystkiego. Najpierw jedną wiadomością sprawił, że postanowiłam postawić na swoim i powiedzieć rodzicom, że na spotkaniu obecny będzie również Connor. Dobra, to nie było tak, ponieważ błagałam o to przez dobry czas. Najpierw mamę, a potem razem z nią ojca. Nie chciał się zgodzić, ale w końcu odpuścił. W sumie sama nie wiedziałam czemu.

Może to przez mój szantaż?

Nie byłam z tego dumna, ale nie miałam innego wyjścia. Dobrze, że chociaż po wielu trudach miałam mamę po swojej stronie.

Ale tak; Connor dokonywał niemożliwego; tak jak teraz.

Wyciągnął mnie dziś rano siłą na poranny jogging, o porze która powinna być zakazana do wstawania i to jeszcze w sobotę.

– No dalej – mruknął, gdy powoli się zatrzymywałam.

Biegł tyłem, przyglądając się mi uważnie.

Ogólnie większość naszego biegu tak na dobrą sprawę przechodziłam. Nie byłam duszą sportowca, nie znosiłam jakiekolwiek wysiłku, więc byłam pewna, że nawet gdyby prosił na kolanach, następnym razem się nie zgodzę.

To były tortury.

– Nie dam rady – wyjęczałam, stając na środku. Chłopak, gdy się zorientował, zrobił to samo.

– Dasz. Jeszcze kawałek, fresa.

– Dla ciebie kawałek, Conn – powiedziałam pod nosem. – Z nas dwóch to ty jesteś sportowcem... Ja się męczę od samego patrzenia jak biegacie na boisku – dodałam z wyczuwalnymi pretensjami, na co się zaśmiał.

Tak Hahaha, Connor.

Było mi głupio.

– Zmarnowałeś sobie trening, wiesz o tym? Dalej na pewno już nie pobiegnę.

Jakbym w ogóle biegała wcześniej. To był raczej szybki marsz.

– Niczego nie zmarnowałem. – Już chciałam odpowiedzieć, kiedy do mnie podszedł, muskając opuszkami palców mój policzek. – Żadna chwila z tobą nie może być nazwana zmarnowaną.

Boże. Był tak bardzo słodki.

Robił to specjalnie, bo wiedział, że to na mnie działało?

Zagryzłam wargi, a Connor gdy zobaczył moją rozmarzoną minę, uśmiechnął się triumfalnie. Momentalnie odkaszlnęłam, przywołując się do porządku. Musiałam jakoś się trzymać. Nawet resztkami sił.

Ruszyliśmy dalej, ale tym razem powoli. To chyba nawet nie można było nazwać marszem. Po prostu spacerowaliśmy w ciszy, wracając do domu. Naprawdę pokonaliśmy nawet spory dystans. Byłam w szoku, że się to udało.

– A może po tym spotkaniu, wybierzemy się na chwilę do Dziewiątki?

Zatrzymałam, się analizując jego propozycje.

Może naprawdę wolał imprezę. Chciał na niej być? To po co zaproponował, że pójdzie ze mną na tę cholerną kolacje? Przecież nie musiał tego robić.A co jeśli czuł się zobowiązany?

– Przecież ty nie chodzisz na imprezy. Nie lubisz ich.

A może to chodziło o Kate? Może chciał przyjść dla niej?

– To nie tak, że nie lubię, fresa. Po prostu je ograniczam podczas sezonu – wyjaśnił, co w sumie i tak już wiedziałam. – Imprezować trzeba z głową. A teraz złożyła się świetna okazja...

Pewnie, urodziny Kate.

Zawiść i zazdrość wręcz się ze mnie wylewała.

Uspokój się Agnes, nie jesteś tym typem dziewczyny.

Układ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz