6. Parszywa suka

1.9K 44 11
                                    

Piątek. Dzień kolacji. Jeszcze się nie zaczęła, a ja już jej miałam dość. Samo myślenie o niej mnie męczyło.

Te sztuczne uśmiechy, podlizywanie się i udawanie idealnej i lepszej od Cure. Nigdy nie chciałam, by była tą gorszą, ale moi rodzice owszem. Wiedziałam o tym. Pragnęli by ich córka była najlepsza, zostawiając konkurencję daleko z tyłu. Niestety tak nie było, ponieważ moja przyjaciółka goniła mnie w łeb w łeb, a może prędzej to ja ją goniłam?

Od razu po szkole udałam się do Strawberry, ponieważ zamieniłam się ze zmianą z Lily. Dziewczyna nie była do tego chętna, ale przekonałam ją dodatkową kasą, która odegrała znaczącą rolę.

Ja nie pracowałam tu dla pieniędzy, lecz dla tej chwili normalności. Wiadomo, dobrze było mieć własne oszczędności, na które sama zarobiłam, dzięki czemu nie musiałam o nic prosić rodziców. W ten sposób czułam się bardziej niezależna, choć wiedziałam, że do było tak bardzo złudne. Gówno prawda. Byłam od nich zależna, to oni dyktowali warunki i to oni decydowali o wszystkim, nie ja...

Przez większość dnia było bardzo spokojnie, więc Isla siedziała na zapleczu, ogarniając papierkowe sprawy, a ja sama ogarniałam salę. Nawet miałam nawet czas podczytywać książkę, choć tego niezmiernie nie lubiałam robić w pracy.

Tak, kochałam czytać i chyba właśnie przez to, sprawiało mi to kłopot. Przyczyną tego była po prostu miłość do książek. Nie znosiłam, gdy musiałam odkładać ją na bok, gdy przychodzili klienci. Wtedy przez większość czasu pracowałam z ogromnym napięciem, w szczególnie wtedy, gdy przerywano mi w najciekawszym momencie.

Gdy wciągała mnie książka, przepadałam. Nie byłam obecna, wchodziłam w świat fikcji, mogąc tam siedzieć godzinami, więc naprawdę nie było mi na rękę, gdy ktoś siłą mnie z niego wyciągał. Dlatego po prostu wolałam czytać w domu.

Z drugiej strony nie znosiłam się nudzić, więc dlatego zawsze jakąś pozycję miałam pod ręką.

Czy mogłam teraz czytać? Nie, ponieważ po południu zawsze się ruch zwiększał, więc teraz robiło się tłoczno i powoli przestawałam wyrabiać, dlatego ze swojej kryjówki wyłoniła się Isla.

Za godzinę natomiast miała się pojawić Lily, by mnie zastąpić, bym mogła spokojnie zdążyć na jakże ważną kolację. Nawet nie chciałam myśleć, o tym co by się stało, gdybym się spóźniała.

Więc chyba dobrze, że nigdy tego nie robiłam. Zawsze musiałam być punktualna.

– Dzień dobry. Co podać? – powiedziałam, gdy poczułam kogoś obecność przed ladą, za którą stałam, nakładając ciasta na talerzyki.

Dopiero gdy podniosłam głowę i zobaczyłam, kto stał przede mną, zamurowało mnie.

Znowu ona.

Anne Mayers.

A ze mną nie było nikogo, kto by mógł mi pomóc. Ani Cure ani tej dziewczyny, która pomogła mi wcześniej. Dobra, była jeszcze Isla. Wiedziałam, że ona stanie w mojej obronie, że będzie walczyć jak lwica w moim imieniu, ale nie chciałam tego. Nie chciałam ją w to angażować, a przede wszystkim nie chciałam, by się o tym dowiedziała.

– Cześć. Co za niespodzianka. Miło cię widzieć – powiedziała przesłodzoną głosem, który cały nasiąknięty był "miłością". Jednorożec pierdzący tęczą.

Gdyby ktoś jej nie znał, uwierzyłby jej w tę rolę, którą zaczęła grać. Uwierzyłby, że dziewczyna, która jeszcze przed chwilą mi groziła, była tak naprawdę słodką, głupiutką blondyneczką, która walczy o pokój na ziemi, brzydzi się przemocą i kocha cały świat. Wszystko i wszystkich. Była bardzo przekonująca.

Układ Onde histórias criam vida. Descubra agora