11. Poderwać chuja

1.6K 47 15
                                    

Czułam się jak w jakiejś książce, które zdarzało mi się czytać, czy w filmie, które zdarzało mi się czasami oglądać.

Czułam się dosłownie niczym prosto z "To All The Boys I've Loved Before"czy z "The duff", które fakt – bardzo lubiłam i może kiedyś zdarzyło mi się pomyśleć, że też bym chciała zrobić coś tak szalonego, przeżyć coś tak niesamowitego, ale jednak tak naprawdę wolałam nie doświadczać tego w realu, ponieważ takie wymysły niczego dobrego nie zwiastowały, mimo że każda z powyższych historii kończyła się happy endem.

Z resztą teraz to nie wydawało się w ogóle niesamowite.

Jednak między mną, a tymi bohaterkami, które zdecydowały się zawrzeć mniej lub bardziej podobny układ do mojego była jedna istotna różnica. One były fikcją, wymysłem autorek, nie istniały naprawdę, ja natomiast żyłam w prawdziwym świecie, który nie był tak kolorowy, choć próbowałam wierzyć, że tak naprawdę był.

Lubiłam na niego patrzeć przez różowe okulary, choć wiedziałam, że przez to dostawałam nie raz po dupie.

Zawarłam tę pieprzoną umowę i szczerze nie mogłam w to uwierzyć. Uważałam się za osobę rozsądną, a ostatnie decyzję, które podjęłem potwornie temu zaprzeczały. Czemu ja się zgodziłam na takie coś?

Jako przyszła prawniczka wiedziałam, że w swoim życiu będę mieć do czynienia z różnymi umowami. Wiedziałam od pieprzonych prawie osiemnastu lat, że będę je sporządzać, sprawdzać, kontrolować i podpisywać. Jednak nie miałam pojęcia, że zacznę tak wcześnie. Nie sądziłam, że zacznę od tej jednej; nieformalnej i tak niespodziewanej. Od tej zawartej z Connorem Danielsem, którą przypieczętowałam jedynie uściskiem dłoni i podpisem na wyrwanej kartce z notesu.

Wtorkowe zajęcia zaczynałam od gier zespołowych. Zastanawiałam się kto tworzył ten plan, ponieważ to był tak bardzo idiotyczny pomysł, by je tu umieszczać. Zaczynanie dnia od wysiłku fizycznego zamiast od zajęć, które wymagały wysiłku intelektualnego było po prostu marnowaniem dnia. Rano nasz mózg przyswajał najwięcej materiałów, a w dodatku po tych zajęciach byliśmy zmuszeni chodzić zmęczeni przez całą resztę dnia.

No kwiatkami to my nie pachnieliśmy.

Moje sceptyczne nastawienie jednak mogło być spowodowana po prostu niechęcią do tych zajęć i do jakiegokolwiek ruchu. Byłam łamagą i nie czułam się pewnie, mając tak blisko siebie piłki, które były potencjalnym ryzykiem. Te latające szczególnie. Nie nadawałam się do tego, choć dzielnie walczyłam, nie chcąc być w tym beznadziejna. Unikałam tego jak mogłam, ale gdy już byłam na sali dawałam z siebie wszystko, ponieważ nie chciałam pokazywać słabości. Ludzie tylko na nie czyhali, tworząc "kartoteki", które mogły okazać się z czasem bardzo przydatne.

Podsumowując; nie przepadałam za sportem (takim, który sama musiałam uprawiać), dlatego cieszył mnie fakt, że zajęcia dobiegły końca.

Wreszcie.

Ruszyłam w stronę szatni, kiedy coś mnie zatrzymało.

Latająca piłka.

Latająca piłka przeleciała tuż przed moją twarzą, odbijając się od ściany, robiąc przy tym niezły hałas, przez co się skrzywiłam, a może przez to, że właśnie przed moimi oczami przeleciało jakieś kuliste gówno. Huk był potężny, a sprawca musiał użyć naprawdę sporo siły, by futbolówka poleciała z taką mocą. Nie chciałam nawet myśleć, co by się stało, gdyby jednak piłka znalazła się parę centymetrów bliżej prawej strony.

Tylko kretyn był wstanie to zrobić. Odwróciłam wzrok, by go namierzyć.

Gdy to zrobiłam, moim oczom ukazał się kapitan Lwów. Ten sam, który był na wylocie z drużyny przez swoje stopnie, ten sam, któremu postanowiłam pomóc...

Układ Where stories live. Discover now