36. Jak domek z kart

209 11 8
                                    

Było zbyt pięknie, by ten stan trwał wiecznie. Byłam przekonana, że coś się w końcu zepsuje, ale nie spodziewałam się takiej kolei rzeczy. Nie przypuszczałam, że nagle zawali się wszystko, że całe moje życie, wszystko co udało mi się zbudować po prostu tak runie jak popieprzony domek z kart.

Czułam się lepiej, wróciłam do szkoły po dwóch dniach nieobecności. Ogólnie w końcu wyszłam z domu, ponieważ wcześniej nie miałam sił stawić temu czoła, narazić się na nieprzychylne uwagi czy inne zaczepki. Chociaż jeśli chodziło o to, nie było najgorzej, dzięki Connorowi i reszcie chłopaków, którzy szybko ucieli plotki. Szybko cała szkoła zrozumiała, że te nieszczęsne zdjęcie było tylko formą zemsty, którą postanowiła wdrożyć w życie Anne. Cześć nawet na moment nie uwierzyła, inni odpuścili po tłumaczeniach a jeszcze inni, gdy odezwali się chłopcy, dając im jasno do zrozumienia, że wyśmiewanie mnie nie będzie przez nich tolerowane.

Zawodnicy byli królami szkoły z moim chłopakiem na czele, nie dziwiło mnie więc dlaczego tak szybko wszyscy odpuścili temat. Nie chcieli się im narażać i to do takiego stopnia, że momentami zdawało się jakby nikt już o tym nie pamiętał.

Nikt oprócz mnie. Nie potrafiłam w to uwierzyć. Nie potrafiłam zrozumieć jak bardzo trzeba nienawidzić drugiego człowieka, by dopuścić się czegoś takiego. Gdy zobaczyłem na jej profilu to cholerne zdjęcie, które śniło mi się po nocach, poczułam jak tracę grunt. Jak robi mi się słabo i jak bardzo... Dobrze, że obok mnie była Cure, która w każdej chwili mogła mnie złapać. Dobrze, że zaraz pojawił się też Conn, który... działał kojąco.

Zrezygnowałam z reszty zajęć. Drugi raz opuściłam lekcje podczas czteroletniej nauki w SODS i to dwa razy przez z nią. Jednak nie potrafiłam inaczej, musiałam dojść do siebie.

Chłopak zawiózł mnie do domu, zostawiając samą, o co go poprosiłam. Nie chciał, kłócił się, że nie pojedzie, ale w końcu udało mi się go do tego przekonać, tak samo jak mamę do tego, żeby zwolniła mnie z zajęć do końca tygodnia. Nie powiedziałam jej o tym, co się stało, ponieważ teraz i tak miała za dużo na głowie.

Sama miała inne problemy na głowie. Niedawno dowiedziała się, że jej mąż ją zdradza, szykowała właśnie papiery rozwodowe, będąc gotowa na prawdziwą batalie w sądzie. Była silna, chciała walczyć i to wszystko dzięki Jake'owi. To on ją do tego przekonał, to on w nią uwierzył, będąc pewnym, że sobie poradzi. To on był najsilniejszy z nas wszystkich i to on trzymał naszą rodzinę w ryzach.

Ja się załamałam. Nie potrafiłam uwierzyć, że ojciec był w stanie posunąć się do czegoś takiego. Nie potrafiłam znieść widoku mamy, która była w tym wszystkim tak zagubiona. Nie potrafiłam się uśmiechać, patrząc jak moja rodzina upada. Nie potrafiłam uwierzyć, że moich rodziców nie połączyła prawdziwa miłość, a słowa przysięgi, którą sobie złożyli te kilkanaście lat temu były gówno warte.

Nie potrafiłam.

Wyprowadził się. Wiedziałam, że to było nieuniknione, a tak mimo wszystko bolało i to jak tak bardzo. Najbardziej chyba to, że nie potrafiłam mu wybaczyć.

Tego, że ją zranił, że zranił nas wszystkich. Oszukał, zawiódł.

Nie potrafiłam mu wybaczyć tego, że przez niego zwątpiłam w miłość. Może Conn miał rację uważając, że byłam beznadziejną romantyczką, która wierzyła w bajki?

– Celeste – mruknęłam do dziewczynki, która siedziała naprzeciwko mnie w świetlicy, do której chodziłam od kilku miesięcy. – Powiesz mi co się stało?

Dziewczynka od razu pokiwała przecząco głową.

Nikomu nie chciała powiedzieć, choć ślady na jej ciele, jasno wskazywały, że coś się stało. Jej ręce pokryte całe były siniakami, na twarzy też miała zadrapania. Naprawdę wyobrażałam sobie najgorsze.

Układ Where stories live. Discover now