Rozdział 25- ,,mnie już nie było"

41 3 3
                                    


Robiłam to co zwykle kiedy życie za chuj nie miało sensu; czytałam. Minęło chyba jakieś 15 minut a ja wciąż czytam tę samą stronę bo nie mogę się skupić i wejść w fabułę. Nicholas cały czas pukał w drzwi i nie dawał mi spokoju ale ja zamknęłam je na klucz i nie dałam mu wejść. Nie chciałam go teraz widzieć. Jedyne co teraz chciałam to zniknąć. Płakałam. Nie, nie płakałam ja wyłam tracac oddech i siły do czegokolwiek, tego dnia znów mnie złamano i zrobiła to osoba, którą ze wszystkich sił starałam się zrozumieć. Przez płacz nie słyszałam nawet bicia własnego serca. Wypuściłam powietrze z płuc i ze złości wyrzuciłam w powietrze w książkę na co ona spadła z głośnym hukiem na podłogę czego później później będę żałować ale teraz to mnie nie obchodziło.

Plecami oparłam się o ścianę, a nogi przytuliłam tak mocno co klatki piersiowej, że ledwie co mogłam złapać powietrze.

To wszystko moja wina.

Gdybym nie wybiegła z tego samochodu to wszystko byłoby tak jak wcześniej. Co ja sobie myślałam. Typowa Vanessa Clark. Tylko ona mogłaby tak zjebać po całości.

Odchyliłam głowę do tyłu a we włosy wplątałam palce usiłując sobie to w jakikolwiek sposób poukładać. Kiedy przyszedł mi do głowy jeden plan, który był w tym wyjściu najlepszy: dla mnie, dla moich rodziców i dla wszystkich do okoła. Tylko to uszczęsliwiłoby i mnie i ninnych. Byłam już wykończona. Tak wyprana z emocji i uczuć. Nie czułam nic.

Wstałam chwiejnym ruchem z łóżka i podeszłam pod moją szafę z ubraniami.
-Vanessa! Otwórz tę jebane drzwi! Bo zaraz sam je wywarze!- usłyszałam głos Nicholas'a.
Nic mu nie odpowiedzialam.

Nie płacz.
Nie płacz.
Nie płacz.

Kogo ja oszukuje. On był dla mnie wszystkim. Mimo to że on znaczył dla mnie wszystko, ja mie znaczyłam dla niego zupełnie nic.

Wpadłam w ieszcze większy placz. Otworzyłam drzwiczki i zaczęłam wyrzucać wszystkie moje ubrania w poszukiwaniu jednego drobiazgu, który tutaj schowałam. Kiedy wreszcie pod jedną z bluz znalazłam małe, czarne pudełeczko, wzięłam je i znów usiadłam na łóżko. Kiedy miałam je otwierać przed oczami pojawiły mi się dziewczyny.

Przecież nie mogę im tego zrobić. Nie bez pożegnania.

Wzięłam z biurka jakąś kartkę wyrwaną z zeszytu oraz długopis. Zaczęłam pisać to co czuje, a raczej już nie czuje bo moje serce, które jeszcze kilka godzin temu promieniało ze szczęścia teraz jest rozsypane na milion, bladych kawałeczków.

Wzięłam znowu czarne pudełeczko i je otworzyłam. Ręce zaczęły mi się trząść a serce jeśli to było wogóle możliwe zabiło dużo szybciej.

Wyciągnęłam z pudełeczka żyletkę. Obiecałam, że już więcej tego nie zrobię, ale po prostu mam dość. Mam dość ciągłego starania się o innych uwagę skoro te osoby nic sobie z tego nie robią.

Wbiegłam jak najszybciej do łazienki zamykając za sobą drzwi na klucz. Moje ręce zaczęły się trząść, a serce przyszpieszylo kiedy usłyszałam zbliżające się kroki. Nagle mój ojciec zaczął walić pięściami o drzwi.
-Otwórz drzwi ty mała smarkulo! Ja cie nauczę odzywania się do rodziców!- krzyknął a ja się wzdrygnęłam- Otwieraj, bo za chwilę sam je wywarze i nauczę cię szacunku do mnie i matki!- wszeszczał i walił w drzwi.
Oddychałam nierównomiernie i płytko. Nagle usłyszałam huk. Zaczęłam jeszcze mocniej płakać, kędy zauważyłam wywarzone drzwi i zbliżającego się do mnie ojca.
-T-tato... proszę... j-ja przepraszam- zająkałam się gdy widziałam jak mój ojciec zaczął odpinać swój pasek- t-tato?...
Szarpnął mną a ja poleciałam do tyłu prawie się wywalając. Wypchał mnie z łazienki trzymając za włosy. Podszedliśmy pod schody. Złapałam ojca za ręce i dusiałam się swoimi własnymi łzami.
-Tato. Proszę. Nie rób tego- wyjąkałam widząc jak mi życie przeleciało przed oczami- Proszę...
Szarpałam się i próbowałam się wyrwać ale to było na nic. Byłam za słaba. Ojciec zrzucił mnie ze schodów, a ja spadłam na sam dół okropnie wyjąć z bólu. Wylądowałam na plecach i nie mogłam wstać ani się ruszać. Zamarłam kiedy usłyszałam głośnie kroki ojca schodzącego ze schodów. Dalej sparaliżowana i otumaniona nie ruszałam się z miejsca. Po chwili zobaczyłam nogi mojego ojca stojące przy mnie.
-I co tak leżysz dziwko! Wstawaj!- krzyknął.
Zaczęłam skomleć. Tylko na to było mnie stać. Tylko na to miałam siłę.
Po chwili ciszy ojciec powtórnie złapał mnie za włosy i zaniósł do salonu w którym zauważyłam moją matkę.
Popatrzałam na nią z błaganiem w oczach. Siedziała ona na fotelu obok telewizora.
-Doigrasz się mała suko! Ja cię nauczę! Już nigdy nie podniesiesz głosu na matkę!- warknął po czym oparł mnie o kanapę tak, że klęczałam przy niej, a ręce opierałam o nią.
Usłyszałam jak wyciąga pasek z szelek i tylko zaskomlalam znów patrząc na matkę. W tym samym czasie zwróciła swój wzrok w moim kierunku, ale ja to nic nie ruszało. Popatrzyła na mnie pustym wzrokiem. Nic ją to nie obchodziło. A mogła cokolwiek powiedzieć, zaprzeczyć. Powiedzieć aby przestał, ale ona nic nie wyjąkała. Pojedyncza łza spłynęła na podłogę. Moja buzia była zapewne całą czerwona i mokra.
-Podwiń bluzkę- usłyszałam bezuczuciowy głos mojego ojca- Podwiń bluzkę bo inaczej ja to zrobię!- krzyknął po chwili ciszy gdy nie drgnęłam nawet o milimetr.
Posłusznie podwinęłam materiał do góry bojąc się ojca. Po chwili poczułam przeogromny ból na plecach, który był nie do zniesienia. Później poczułam drugi i za raz po nim trzeci i czwarty.
Oczy strasznie mnie piekły i bolały od płaczu, a nos miałam prawie całkowicie zatkany.
Usłyszałam szybko oddychajaceho ojca i jego oddalające się kroki. Odetchnęłam z ulgą, ale po chwili usłyszałam:
-Do gabinetu. Już
Poprawiłam bluzkę i powtórnie spojrzałam na matkę, która odwróciła wzrok. Powoli wstałam, ale było to bardzo trudne bo każdy najmniejszy ruch sprawiał mi ogromny ból.
Prawie, że czołgając się doszłam do gabinetu ojca.

To właśnie w ten dzień... zostałam  zgwałcona. Zgwałcona przez własnego ojca, który był zwyrolem i bił mnie przez tę wszystkie lata. Dzień później próbowałam się zabić. Nie chciałam żyć i nie chce.

Pamiętam ten dzień bo.... bo to były moje 10 urodziny...

Bez żadnego wahania chwyciłam za żyletkę. Zaczęłam nią jeździć po skórze na nadgarstku.
Linie nie były legularne. Były krzywe i koślawe. Krótkie i długie. Zaczęłam coraz mocniej przykładać żyletkę do skóry. Krew. Coraz więcej krwi. Piekło. Zaczynało tak cholernie piec.

-Vanessa!- usłyszałam jakby przez moment ale to było nie możliwe.

Przecież mnie już nie było. Nie istniałam. Byłam gdzieś poza świadomością. Mnie. Już. Nie. Było.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 03 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

I Wanna youWhere stories live. Discover now