Wielki i niezwyciężony

972 36 25
                                    

!W tym rozdziale jest przedstawiony opis niezbyt przyjemnych rzeczy, które zostały wymienione w opisie tejże książki. Jeśli jesteś na nie jakoś szczególnie wrażliwy, to nie polecam czytać niektórych fragmentów tego rozdziału!

Już po niecałej godzinie moja noga stanęła w rezydencji po raz pierwszy od jakiegoś tygodnia.

Jak tu jest ciemno...

Dosłownie byłem jedyną osobą, która tutaj jest. Połowa mojego rodzeństwa jest na jakiejś rodzinnej imprezie znajomej jednego z nich, druga połowa jest w szpitalu, a Eugenie o tej porze już przecież nie pracuje. Nadal do mnie nie docierało to, co właśnie zrobiłem.

Udałem się do swojego gabinetu i powiesiłem płaszcz na oparciu jednego z foteli, które tam się znajdują. Wciąż na moim biurku stała ta kawa, którą tutaj zostawiłem, gdy dowiedziałem się o wypadku. Na początku się zdziwiłem, dlaczego ona tutaj stoi i dlaczego Eugenie jej po prostu stąd nie zabrała. A po chwili sobie przypomniałem, że parę dni przed tym horrendalnym zdarzeniem nakazałem naszej gosposi, żeby nie ruszała niczego z mojego gabinetu, a najlepiej jakby do niego w ogóle nie wchodziła, no chyba, że jej o tym powiem i jej na to pozwolę. A później o tym zupełnie zapomniałem. Cóż, to moja wina.

Powoli zaczęło do mnie docierać to, że ja naprawdę uderzyłem Willa i że on naprawdę powiedział, że mnie nienawidzi.

Will mnie nienawidzi. Ponieważ go uderzyłem. A dlaczego go uderzyłem? Bo nie mogłem odebrać jakiegoś durnego telefonu? Naprawdę? I oto jest ten mój żałosny powód? Jestem naprawdę okropnym bratem.

Gdy zdałem sobie z tego sprawę wyszedłem jak oparzony z gabinetu i udałem się do mojego pokoju. Ostatnimi czasami niezbyt często tutaj bywałem, aż śmiem twierdzić, że prawie w ogóle. Właściwie to tylko po to, aby trochę się przespać, wziąć prysznic czy się przebrać. Więcej czasu tutaj nie spędzam, bo nie mam na to praktycznie czasu i ogólnie jakiejś większej ochoty. I to nie jest żaden żart. Zdjąłem swoją marynarkę i położyłem ją na kanapie, która nie mam pojęcia dlaczego, ale stoi w moim pokoju. Nie wiem kiedy postanowiłem zaopatrzyć swój pokój w taki mebel, ale nie mam już zamiaru się w to zagłębiać. Bardziej interesowało mnie to, że coraz częściej miałem już dość samego siebie. A teraz to już wyjątkowo.

Jedyne o czym teraz myślałem to to, jak mogę odreagować to wszystko, co się stało w przeciągu tego przeklętego tygodnia. Upijanie się teraz nie było dobrym pomysłem, a wręcz tragicznym. Poszedłem do mojej łazienki i zacząłem czegoś szukać. Czegoś, czym mogłem zrobić sobie krzywdę. Wiem, to też nie jest doskonały pomysł, ale ja już nie wytrzymuję.

Tak. Ja. Ja nie wytrzymuję. Ten wielki i niezwyciężony Vincent Monet, który słynie z tego, że jest jak kamień. Ale przecież ja też mam jakieś uczucia, prawda? Mam rację, tak? Co i tak nie zmienia faktu, że jestem potwornym człowiekiem.

No i właśnie wtedy znalazłem żyletkę, której zacząłem się uważnie przyglądać. Zastanawiają mnie tylko dwie rzeczy - co ja w ogóle trzymam w tym swoim pokoju i kiedy ja to tutaj niby przyniosłem? Nie wiem, nie ważne.

Niewiele myśląc stanąłem nad umywalką i już nawet nie spoglądając się na lustro skupiłem swój wzrok się na moich rękach, które jak gdyby nigdy nic zacząłem ciąć. Tak po prostu. Nareszcie odczułem tę ulgę, o której już od całkiem dawna marzyłem. Tego uczucia nie da się opisać. Jednocześnie byłem przerażony, że to właśnie ból teraz sprawia mi tak okropną przyjemność.

Muszę przyznać, że już kiedyś to robiłem. Możliwe, że nadal mam gdzieś po tym blizny. Na klatce piersiowej z tego co mi się wydaje. Czy ja wiem kiedy to robiłem? Chyba jakiś czas po śmierci mamy. Jakie to jest żałosne, że na jej pogrzebie nawet nie potrafiłem wydusić z siebie ani jednej emocji, a za to płaczę o to aż do dzisiaj. Tyle nieprzespanych nocy, które potajemnie spędziłem na wylewaniu łez z tej bezsilności.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz