Za długo

479 30 40
                                    

Perspektywa Vincenta

    Ciemność, spokój i pustka - to były rzeczy, które towarzyszyły mi już od pewnego czasu. Wokół nie było nic, a od czasu do czasu słyszałem jakieś głosy. To wszystko wydawało się być jakimś niezbyt interesującym snem. Sam już nie wiem. A może ja po prostu umarłem?

    Za wszelką cenę chciałem się w końcu obudzić, co szło mi dość marnie. Z każdą chwilą traciłem wiarę w to, że może mi się kiedyś to uda, lecz wiedziałem, że po każdej próbie jestem coraz bliżej osiągnięcia swojego celu.

    Gdy po raz pierwszy udało mi się otworzyć oczy, to od razu ujrzałem półmrok panujący w tym pomieszczeniu. Po jakiejś chwili dostrzegłem Willa, który siedział na fotelu obok i płakał. Nienawidzę patrzeć na to, jak on płacze, tym bardziej, jeśli jestem totalnie bezradny. Tak bardzo chciałem się odezwać, aby go jakoś pocieszyć, ale nie mogłem. Faktem było to, że nie miałem na to zwyczajnie siły. Byłem tak cholernie zmęczony, że chwilę później moje powieki same opadły.

    Za drugim razem, gdy otworzyłem oczy, to było już jasno. Zdecydowanie pomogło mi to w zauważeniu Hailie, która siedziała na czymś naprzeciwko mnie i czytała jakąś książkę. To nie był zbyt dziwny widok, ponieważ doskonale wiedziałem, że moja siostra uwielbia czytać. Tym razem też nie udało mi się zbyt długo wytrzymać, gdyż znowu zamknąłem oczy.

    No to może do trzech razy sztuka?

    I więc po raz kolejny udało mi się otworzyć oczy. Teraz też było dość jasno, ale najprawdopodobniej niedługo miało się zacząć ściemniać. W końcu też udało mi się rozejrzeć po tym miejscu. Było tu dość biało, znajdowały się tutaj drzwi między innymi takie z widokiem na korytarz oraz jeszcze jakieś inne, okna i jeszcze jakieś meble. Niezbyt ciężko było się domyślić, że tym miejscem była szpitalna sala. Po jakimś czasie dostrzegłem również Tony'ego i Shane'a, którzy najwidoczniej się kłócili, oraz Dylana, który stał oparty o ścianę w pobliżu drzwi i wpatrywał się w telefon, a co jakąś chwilę spoglądał na bliźniaków, wywracając przy tym oczami. Początkowo nie słyszałem, o czym w ogóle mówią, ale gdy już zacząłem i nawet nie rozumiałem, o co im chodzi, to zaczęło mnie to powoli irytować i to nawet za bardzo.

     - Zamknijcie się w końcu, bo łeb mnie boli. - powiedziałem szeptem, trochę licząc na to, że jakimś cudem to usłyszą.

    Najwidoczniej musieli usłyszeć, ponieważ ta dwójka zamilkła, jak za pomocą magicznej różdżki. Cała trójka zaczęła się na patrzeć z tak jakby zaskoczeniem. To trwało przez jakąś chwilę, ponieważ Dylan postanowił do mnie podejść.

     - Nareszcie się obudziłeś, dziadku. - mówiąc to, poklepał mnie lekko po ramieniu, na co lekko się spiąłem. - Jak się czujesz?

    Tak jakoś się czułem nieswojo z tym faktem, że ktoś mnie dotknął. Przy okazji kątem oka dostrzegłem, że Shane w międzyczasie opuścił to pomieszczenie. Westchnąłem.

     - Bywało lepiej.

     - No nie powiem, długo sobie pospałeś. - odezwał się Tony.

     - Za długo. - podkreślił Dylan.

     - Ile? - spytałem.

     - Prawie dwa miesiące.

    Muszę przyznać, że zszokowała mnie ta informacja. To wydawało mi się zbyt abstrakcyjne, aby było prawdziwe, jednakże po ich minach nie mogłem sugerować, że sobie żartują.

     - Który dzisiaj jest?

     - A policz sobie. - powiedział Tony. - Nie no, ale to jest dobre pytanie. Ja sam nie wiem.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz