Charli

267 29 21
                                    

    Nazajutrz, a właściwie to tego samego dnia południem po tej rozmowie z Dylanem, nadszedł ten moment, którym była środowa wizyta u psychologa. Mimo, że byłem zmęczony, ponieważ położyłem się spać dopiero gdzieś po godzinie drugiej w nocy, to i tak tam pojechaliśmy. No tak jakoś wyszło, że zaczęliśmy rozmawiać jakiś czas przed północą, a skończyliśmy chwilę przed drugą. W sumie to niezbyt bardzo tego żałuję. Właściwie to chyba nawet tego potrzebowałem.

    Jechaliśmy tam we dwójkę. Oczywiście musiał prowadzić Dylan, ponieważ ja przez tę rękę nie mogę. Ja już naprawdę nie mogę się doczekać tej chwili, gdy w końcu nie będę musiał być zdany na czyjąś łaskę. Z wielką niecierpliwością odliczałem czas do tego dnia, który powoli się zbliżał, ale wiedziałem, że i tak nadal będę musiał nieco uważać na rękę.

    Podczas drogi do przychodni rozmawialiśmy ze sobą. O ile wcześniej Dylan mnie wkurwiał niemiłosiernie, to teraz przynajmniej mogę z nim jakoś normalnie porozmawiać o czymkolwiek.

    Po jakichś trzydziestu minutach byliśmy już na miejscu. Udaliśmy się więc pod gabinet, tak jak zawsze. Ogólnie to chyba dzisiaj zacznę to, co obiecałem Dylanowi. Sam doszedłem do wniosku, że nie ma co dłużej z tym zwlekać, bo to faktycznie nie będzie miało żadnego sensu.

    Chwilę później weszliśmy do środka tego samego przytulnego pomieszczenia, jak zazwyczaj. Przez te dwa tygodnie zdążyłem się już przyzwyczaić do tego miejsca. W sumie to dobrze, ponieważ wiedziałem, że przez najbliższy czas przebywanie tutaj będzie kolejnym moim smutnym obowiązkiem, który trzeba wykonać.

    Usiedliśmy na fotelach znajdujących się naprzeciwko tej kobiety. Wcześniej widziałem, jak Dylan starał się, aby znowu nie wywalić przez przypadek tego kwiatka, który stał w doniczce na szafce przy samych drzwiach. Dosłownie omijał szerokim łukiem tę roślinę. Swoją drogą wyglądało to dość komicznie, ale cóż.

     - Dzień dobry, czyli jednak zdecydowaliście się znowu przyjść. - powiedziała, patrząc się na nas, a potem w stronę drzwi. - I widzę, że moja monstera nadal stoi cała.

     - Tym razem starałem się jej nie wyjebać. Było trudno, ale się udało.- odezwał się Dylan. - A z resztą dlaczego niby mielibyśmy nie przyjść?

     - Tydzień temu stwierdziłeś, że już nie chcesz tutaj przychodzić, ponieważ nie potrzebujesz tego.

     - A no faktycznie... Dobra dzięki, Vince, za przypomnienie, ale jeszcze pani będzie musiała się z nami trochę pomęczyć.

     - No dobrze, a więc może powiecie, co u was? Jakieś nowe problemy?

     - U mnie jest zajebiście. Totalny luzik i praktycznie zero problemów. - odparł Dylan, który naprawdę wyglądał tak, jak mówił.

     - Mhm, a u ciebie jak, Vincencie?

    Tak bardzo czekałem na to pytanie, że aż wcale.

     - Źle, jak zawsze.

    W sumie to zawsze jej mówiłem, że niby wszystko jest dobrze, ale od dzisiaj już chyba wystarczy tego ściemniania.

     - A może tym razem chciałbyś powiedzieć coś więcej niż zazwyczaj?

    I właściwie to od tamtego momentu zacząłem mówić to wszystko, co powiedziałem mojemu bratu w nocy. De facto było jeszcze więcej rzeczy, o których chciałbym wtedy powiedzieć, jednakże postanowiłem zostawić na indywidualne wizyty. To tylko z tego powodu, iż nie chciałem, aby Dylan musiał słyszeć o niektórych z tych rzeczy.

                                 ***

    Pewnego popołudnia musiałem coś pilnie załatwić. Wiązało się to oczywiście z pojechaniem w pewne miejsce, a iż sam nie mogę tego póki co zrobić, to ktoś musi mnie tam zawieźć. Nie byłby to żaden problem, gdyby nie to, że teraz w rezydencji, oprócz mnie, przebywał tylko Will. Nie chciałem wdawać się w jakiekolwiek interakcje z nim, ale naprawdę byłem zmuszony, żeby go o to poprosić.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz