Tajemnica

614 28 7
                                    

Perspektywa Eugenie

Jak zawsze siedziałam w kuchni w rezydencji Monetów i robiłam obiad. Wiedziałam, że wieczorem trójka najmłodszych braci ma tutaj wrócić, więc jak już wrócą to niech coś zjedzą porządnego. A z resztą to jest moja praca, na którą nawet nie muszę się żalić, ponieważ bardzo lubię tutaj pracować. A mówiąc szczerze, to uwielbiam. Może kwestia przyzwyczajenia?

Już prawie skończyłam robić ten posiłek, aż nagle usłyszałam, że do domu ktoś wszedł i za sobą pozostawił huk spowodowany trzaśnięciem drzwiami wyjściowymi. Wyszłam z kuchni i zauważyłam, że był to Tony. Najmłodszy z braci Monet dzisiaj nie był w humorze. Zaproponowałam nawet mu obiad, ale odmówił. Był naprawdę zdenerwowany, więc nie chciałam już się wdawać z nim w jakąś większą interakcję, ponieważ nie zawsze mogłoby to się skończyć dobrze. Westchnęłam i wróciłam spowrotem do kuchni.

Po jakichś trzydziestu minutach skończyłam robić ten obiad. Stanęłam w progu kuchni i zastanawiałam się przez chwilę, co mogę dalej zrobić. Nie minęło nawet pięć minut, a zauważyłam, że drzwi się znowu otwierają. Tym razem był to Vincent, którego nie widziałam tutaj już od ponad tygodnia. W przeciwieństwie do swojego młodszego brata był spokojny. No chyba, że również był zdenerwowany, ale on akurat umie się opanować na tyle, że nie wylewa swoich frustracji na losowych osobach. Spytał się jedynie, gdzie jest Tony, a potem prawdopodobnie do niego poszedł. A ja chwilę po tym zauważyłam jakąś niemalże niewidzialną pajęczynę w korytarzu, którą postanowiłam stąd usunąć.

Po jakiejś chwili już skończyłam i gdy już spowrotem szłam do kuchni, to ponownie ujrzałam Vincenta, który zmierzał w stronę drzwi wyjściowych. W ostatniej chwili udało mi się zaproponować mu obiad, na co, o dziwo, bez żadnego zawahania się zgodził, a ja podałam mu posiłek i zdecydowałam się na umycie naczyń. Nie mam pojęcia po co, bo tutaj jest zmywarka. Po prostu musiałam czymś zająć ręce, ponieważ już właściwie wszystko zrobiłam i nudziłam się.

Chwilę później najstarszy z Monetów musiał odebrać jakiś telefon. Pomimo, że większość tej rozmowy słyszałam, to nie obchodziło mnie zbytnio to, o co tam chodziło. Po ostatnich słowach, jakie wypowiedział podczas rozmowy, wywnioskowałam, że raczej nie był to taki błahy problem. Przed tym, jak wyszedł z rezydencji, przekazał mi, że mam dopilnować tego, aby Tony zjadł coś i że mam sprawdzać, jak on się czuje i ewentualnie go o tym informować. A potem już wyszedł.

Nie mam pojęcia dlaczego, ale zawsze smuciło mnie to, że on tak zamartwia się o innych, a samemu sobie nie da pomóc. Vincent Monet zdecydowanie nie był tym typem człowieka, który od tak zgodzi się na jakąkolwiek pomoc. A szkoda, bo on naprawdę zasługuje na o wiele więcej niż górę coraz to nowszych problemów i dodatkowych zmartwień. No na przykład wypadek Hailie i Tony'ego. Nie do tego, że ta dwójka tak okropnie ucierpiała, to zdecydowanie było widać, że i sam Vincent z tego powodu cierpiał. Wszyscy cierpieli, ale on to już wyjątkowo. A potem jeszcze ten wypadek Williama. To już w ogóle musiało go dobić. Tak ogólnie, to po prostu mi się wydaje, że on nie chce martwić innych, a tym bardziej swojej rodziny. A ta jedna sytuacja sprzed lat tylko mnie utwierdza w tymże przekonaniu.

U Monetów już pracuję od bardzo dawna. Zatrudniła mnie jeszcze ich matka i to chyba z półtora roku przed jej śmiercią, więc znałam ich wszystkich odkąd byli dziećmi. Przykładowo Dylana i bliźniaków znam od samego urodzenia. Było to późne popołudnie, tak gdzieś kilka miesięcy po śmierci Lindsay, a może to już był nawet i ponad rok? Nie wiem, nie pamiętam dokładnie już, ale to jest tylko taki szczegół. Tego dnia ich ojciec akurat był na jakimś wyjeździe służbowym, więc nie było go w domu. Całego tego dnia nie pamiętam do końca, ale te kilka minut raczej zapamiętam do końca życia. Nie mam pojęcia dlaczego, ale wtedy nagle weszłam do pokoju Vincenta, tak bez pukania. Zazwyczaj pukałam, ale tamtego razu zapomniałam i po prostu weszłam do środka, jak gdyby nigdy nic. Pierwsze, co zobaczyłam, to był sam Vincent, który był istnie przerażony na mój widok. Ja również byłam przerażona, bo ujrzałam jakieś nacięcia na jego klatce piersiowej, a potem dopiero żyletkę, która leżała nieopodal niego. Pamiętam nadal, jak mnie wtedy prosił o to, abym nie mówiła o tym nikomu, a tym bardziej jego ojcu. Ostatecznie się na to zgodziłam, bo tak mi się zrobiło go szkoda, a wiedziałam, że raczej ich ojciec na to by zbyt dobrze nie zareagował. No i nie chciałam, aby niepotrzebnie się stresował tym, bo wiedziałam, że i tak już zdecydowanie za dużo złego wtedy przeżył. Nadal nikomu o tym nie powiedziałam i powoli przypuszczam, że oprócz niego jestem jedyną osobą, która o tym wszystkim wie.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz