Żyletka

562 27 18
                                    

    Od tamtego momentu minęło nieco ponad tydzień. Nic szczególnego nie działo się w tym czasie. Hailie znowu zaczęła chodzić do szkoły i wydawała się być w miarę szczęśliwa z tego powodu. Shane nadal unikał mnie jak jakiegoś ognia. Will już jedynie kontrolował to, czy jem regularnie, co już przestawało mnie obchodzić, a Dylan i Tony zachowywali się jak wcześniej. Natomiast ja zacząłem bardziej kryć się w tym, co sobie robię. Wcale nie przestałem tego robić, a wręcz przeciwnie - robiłem to codziennie, już bez większego zastanawiania się nad tym, czy naprawdę warto. Głównie robiłem to, aby odreagować to wszystko, co się dzieje wokół mnie. Lecz tym razem byłem znacznie ostrożniejszy, więc nikt przez dłuższy czas się nie zorientował, że coś jest nie tak. Z resztą każdy dzień był dla mnie jakimś koszmarem. Mój stan psychiczny był okropny. Każdego wieczoru zasypiałem, błagając tylko o to, abym rano się po prostu nie obudził. Podczas jedzenia prosiłem o to, abym się nim udławił. Ponadto miałem dużo pracy, więc przykładowo to, że Shane mnie ignoruje już powoli przestało mi przeszkadzać, bo i tak nie widziałem się z nim zbyt często. Chociaż dla nas obu by było lepiej, gdybym zwyczajnie zniknął z naszego życia.

    Za jakieś kilkanaście minut będzie już północ, a ja dopiero wróciłem z gabinetu do mojego pokoju. Właśnie miałem za sobą kolejny ciężki dzień w pracy. To wszystko naprawdę zaczyna mnie powoli męczyć, ale przecież nie mogę zaniedbywać interesów z tak głupiego powodu, jakim jest między innymi moje złe samopoczucie w ostatnim czasie. Już naprawdę zaczynam się zastanawiać, czy na pewno nie byłoby lepiej, gdybym wtedy po prostu się zastrzelił. Nie musiałbym przynajmniej przeżywać tego, co czuję w tym momencie, a jest to tylko ciągły ból psychiczny, który zaczyna mnie niszczyć.

    Wziąłem szybki prysznic, przebrałem się i wróciłem do pokoju, po czym usiadłem na łóżku. Cały czas myślałem, aby znowu to zrobić. Tak bardzo tego nie chciałem, ale zwyczajnie nie potrafiłem przestać tego robić. Jednocześnie tak bardzo mi to pomagało, lecz również i wykańczało.

    Będąc naprawdę zrezygnowanym, spowrotem poszedłem do łazienki, po czym podwinąłem rękawy i po raz kolejny zacząłem się ciąć. Po zaledwie dziesięciu minutach oba moje przedramienia były pokryte licznymi ranami. Stałem tak oparty o umywalkę przez naprawdę długi czas. Nie zwracałem już większej uwagi na to, jak krew swobodnie spływa do tej umywalki poprzez moje ręce czy nawet na to, gdzie właśnie zapodziała się moja żyletka. Właściwie to ja nie mam siły do niczego. Ja już nawet nie miałem siły, aby wtedy płakać.

    Po pewnym czasie usłyszałem, że drzwi od mojego pokoju się otwierają. Pojęcia nie mam, czy ta osoba mnie wtedy wołała czy też nie. Błagałem jedynie o to, aby ten ktoś nie wszedł do tej jebanej łazienki, bo nie miałem wystarczająco siły, aby jakkolwiek to zakryć. Najwidoczniej życie mnie nie lubi, ponieważ po zaledwie chwili i te drzwi od tego pomieszczenia się otworzyły. Kątem oka dostrzegłem w nich Willa. O zgrozo...

     - Vincent, cholera jasna! - powiedział, gdy do mnie podbiegał.

    To już naprawdę jest koniec.

     - Proszę cię, zostaw mnie w spokoju.

     - Coś ty zrobił?

     - To nic takiego.

     - Dlaczego to sobie zrobiłeś? Proszę, spójrz na mnie...

    W tamtym momencie nie potrafiłem tego zrobić. Nie mogłem sobie wybaczyć tego, że on musi mnie teraz widzieć w takim stanie. Przecież on mi niczym nie zawinił, a musi patrzeć na to wszystko, jakby to była jego wina.

     - Proszę cię. Odezwij się chociaż.

     - Ja nie wytrzymuję już... - szepnąłem, a łzy, które wcześniej napłynęły mi do oczu, zaczęły mi spływać po policzkach. - Zdecydowanie lepiej by było tutaj beze mnie. Przepraszam cię... Za to wszystko. Za to, że jestem taki słaby i musisz się mną tylko przejmować. Za to, że cała reszta mnie nienawidzi... Że jestem tylko dla was jebanym problemem. Przepraszam...

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz