Klucz

401 25 36
                                    

Perspektywa Dylana

    Stałem przez długą chwilę jak wyryty, patrząc na te cholerne drzwi, których za chuja nie mogłem otworzyć. Ale czy teraz otwieranie ich ma jeszcze jakiś sens? Wolałbym nie wiedzieć, jaki widok się za nimi obecnie kryje.

    Cały czas płakałem, nie będę tego ukrywać. Czułem, że gdybym wcześniej za nim poszedł, to może by do tego nie doszło. Może wszystko byłoby w porządku i teraz bym nie płakał jak jakieś małe dziecko, ale tego nie zrobiłem i tak nie będzie.

    W pewnym momencie podszedł do mnie Will, który dał mi jakiś klucz, a ja go wziąłem. Popatrzyłem się na niego. Po nim nawet nie było widać, żeby się w ogóle przejął tym, co się stało. Miałem naprawdę wielką ochotę, aby mu przyjebać, ale się od tego powstrzymałem.

    Wy nawet nie wiecie, jak ja go teraz, kurwa, nienawidzę. Aż tak wielkiej nienawiści, jak do niego, nie czułem nigdy wcześniej do nikogo innego.

     - Od czego to jest?! - warknąłem na niego, przyglądając się temu kluczowi.

     - Od jego pokoju.

     - I po chuj mi go teraz dajesz, co?!

     - Abyś tam wszedł, to chyba logiczne?

     - Nie no, kurwa...

     - Mówię poważnie, wejdź tam.

     - A co, bo ty się boisz?! Niby tylko czego, kurwa?! Prawdy...?! To teraz ja ci powiem prawdę! To przez ciebie on się zabił, kretynie! I wiedz, że to ty powiesz reszcie o tym, bo ja im nie będę miał zamiaru tłumaczyć, jak do tego doszło! Ojcu i matce też! Ciekawe, jak oni na to zareagują, co?!

     - Postaraj się uspo...

     - Ja?! Jak ja mam się niby uspokoić?! Czy do ciebie w ogóle dociera to, do czego ty doprowadziłeś?! Tak bardzo chciałeś, żeby się zabił, to proszę bardzo! Spełnił twoją jebaną prośbę i mam nadzieję, że chociaż czujesz z tego jakąś satysfakcję!

     - Dylan...

     - Pierdol się i najlepiej to wypierdalaj zanim totalnie puszczą mi nerwy!

    Bez słowa poszedł gdzieś i bardzo dobrze. Szybko otarłem łzy, które rozmazywały mi widok, po czym wsadziłem klucz do zamka i go przekręciłem. Dość niechętnie pociągnąłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Jeszcze bardziej niechętnie wszedłem do środka.

    Dlaczego muszę robić to sam? Przecież ja się w ogóle załamię, gdy będę musiał na niego patrzeć, a nawet nie mam na kogo teraz liczyć, bo bliźniacy są na jakiejś imprezie, Hailie jest u jakiejś koleżanki, a Will to mi niech lepiej się na oczy nie pokazuje.

    Zacząłem się rozglądać po tym pomieszczeniu. Po chwili zauważyłem gdzieś w rogu broń, a tuż obok niej Vincenta.

    Vincenta, który siedział tam skulony i cicho płakał.

    On żyje.

    Podszedłem szybko do niego i lekko złapałem go za ramię. Pomimo, że on naprawdę żył, to nadal nie miałem pojęcia, gdzie mógł trafić ten pocisk, bo przecież usłyszałem ten strzał.

     - Vince, nic ci nie jest...?

    W ramach odpowiedzi tylko pokręcił głową, a ja popatrzyłem się na broń, która leżała obok mojej prawej nogi.

     - To gdzie trafiłeś? Bo gdzieś strzeliłeś, prawda?

    Wskazał jedynie w jakiś punkt znajdujący się za mną. Spojrzałem się tam i ujrzałem szafkę nocną, a na niej jakieś rozbite zdjęcie i za nim kawałek uszkodzonej ściany.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz