Las

498 23 30
                                    

    Następnego dnia Hailie faktycznie nie poszła do szkoły. Tylko z tego powodu, że zaspała i obudziła się dopiero około godziny dziewiątej. Ja natomiast na nogach już byłem od szóstej. Akurat dzisiaj miałem wraz z Will'em pojechać do tego lekarza o piętnastej, więc czekała na mnie głównie jakaś papierkowa robota. Nie chciałem, aby mój brat ponownie przekładał tę wizytę, choć wiedziałem, że on tak bardzo chce z tym zwlekać.

    Ten dzień z początku wydawał się być całkiem spokojny, jednakże gdyby w rezydencji nic się nie stało, to byłby to dzień stracony. Około godziny trzynastej cała nasza szóstka wraz z Montym i Mayą zasiadła przy stole, aby zjeść taki najnormalniejszy rodzinny obiad. Rozmawialiśmy sobie jak gdyby nigdy nic, aż nagle usłyszeliśmy jak czyjś  telefon dzwoni.

     - To chyba mój, przepraszam. - powiedziała Maya, przy okazji wstając. - Pójdę odebrać.

    Gdy skończyła to mówić, to wyszła z kuchni.

     - Boże, dlaczego jeszcze zostały dwa tygodnie do przerwy zimowej?! - jęknął Shane.

     - Nie marudź, okej? - odparła Hailie. - To szybko minie.

     - No chyba tylko dla takich kujonów jak ty. - stwierdził Tony.

     - Nie wyzywaj siostry. - powiedział Will.

     - A gdzie ją spędzicie? - odezwał się Monty.

     - Planowaliśmy pojechać do was do Francji. - rzekł Dylan. - Jeśli nie będziecie mieć nic przeciwko temu.

     - Nie, oczywiście, że możecie przyjechać. Zawsze będziecie mile widziani.

     - No i elegancko.

    Po chwili do pomieszczenia spowrotem wróciła Maya. Tym razem była dość roztrzęsiona i na dodatek płakała. Pojęcia nie miałem, kto do niej dzwonił, jednakże jeśli tak wyglądała jej reakcja na to, to musiało być to coś poważnego.

     - Kochanie, co się stało? - spytał Monty, który wstał i do niej podszedł.

     - No wiesz... Bo... - wymamrotała. - On nie żyje...

     - Ale kto? Kto nie żyje?

     - Mój ojciec...

    No nie powiem, zszokowała mnie ta informacja. Tego się nie spodziewałem, gdy jeszcze trzy dni temu z nim rozmawiałem na pogrzebie Rettera. Wyglądał na dość zdrowego. A tu proszę, niespodzianka.

     - O chuj, co tym dziadom z Organizacji się na tamten świat tak bardzo spieszy?

     - Dylan. - szepnąłem do niego jednocześnie z Will'em.

     - No, ale zobaczcie tak na logikę. Jak tak dalej pójdzie, to Vince też tak skończy.

     - DYLAN! - krzyknął Will, po czym dodał spokojniej. - Wystarczy.

     - Ej, bo ja już nie rozumiem. - odezwał się Tony. - Przecież wy się jakoś zbyt bardzo nie lubiliście, więc po chuj za nim tak ryczysz?

     - Ale to jest mój ojciec! - jęknęła Maya.

     - Kochanie, postaraj się uspokoić. - szepnął do niej Monty.

    Jakąś chwilę później wyszedłem z kuchni, a tuż za mną podążał Will. Cała reszta została tam. Zatrzymaliśmy się gdzieś nieopodal schodów.

     - Może jednak przełożę tę wizytę?

     - Niczego nie przełożysz. Zaraz tam pojedziemy.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz