Granica

672 32 15
                                    

Weszliśmy do sali, w której aktualnie przebywa Will. Dylan praktycznie od razu usiadł na kanapie, która tutaj się znajdowała. Dlaczego w każdej z tych sal jest cholerna kanapa?

Nie mam pojęcia dlaczego się zdecydowałem przyjść z Dylanem akurat tutaj, przy okazji prawdopodobnie męcząc Willa rozmową, którą zaraz mieliśmy zacząć. Jednakże musiałem tu też przyjść, ponieważ zostawiłem go w zupełnej niewiedzy, jeśli chodzi o to, co się stało na korytarzu. Nie chciałem tego, aby się niepotrzebnie martwił moim zniknięciem na tak długą chwilę. A asysta Dylana w ogóle nie była przeze mnie planowana, a wręcz przeciwnie - nie potrzebowałem jej tutaj.

- I co się stało? - spytał Will, przerywając tę ciszę, która trwała zdecydowanie za długo.

- Gówno się stało. - odburknął Dylan.

- Vincent? - Will zignorował tę głupią pyskówkę naszego brata.

- Na korytarzu doszło do, cóż. Małego incydentu. - powiedziałem, a gdy zauważyłem, że Will oczekuje bardziej szczegółowej odpowiedzi, zacząłem kontynuować. - Dylan i Tony wdali się w bójkę. Między sobą.

Will spojrzał się najpierw na mnie, a potem przeniósł swój wzrok na Dylana, który niezbyt był zainteresowany tym, co tutaj się dzieje.

- No co? Należało mu się. - stwierdził po chwili Dylan.

- Dylan, do cholery! Jesteśmy w szpitalu, a nie w jakimś cyrku! - powiedział Will, najwidoczniej niezbyt pocieszony odpowiedzią naszego brata.

Na tę informację Dylan wywrócił oczami.

- Ta, ten zasrany szpital... Jeszcze, kurwa, trochę ci brakuje i niedługo już w ogóle zaczniesz pierdolić jak Vince. Chyba podczas tego wypadku mocno cię pierdolnęło w łeb i ten proces już tylko się przyspiesza.

- Przyspieszać to zaraz będziesz ty podczas uciekania stąd, gdy cię rzucę tą głupią gazetą!

- Nie zrobisz tego.

- A co, przekonasz się?

Z niedowierzaniem przysłuchiwałem się tej rozmowie. Will chce się wdać w taką głupią przepychankę z Dylanem? Naprawdę?

- No dawaj, dawaj...

- Wystarczy. - powiedziałem stanowczo, spoglądając się najpierw na Dylana, a potem na Willa.

Jeszcze latających gazet po tej sali mi dzisiejszego dnia brakowało.

Nastała cisza, która nie trwała zbyt długo, ale również nie należała do tych krótszych.

- A gdzie jest Tony? - spytał Will, przerywając tę chwilę spokoju, która tu panowała.

- W sensie, że ten debil? - zaczął Dylan. - A no wiesz, najpierw stwierdził, że nikt go nie rozumie, czy coś takiego, chuj mnie to obchodzi szczerze mówiąc, bo nie do mnie gadał...

- A potem? - przerwał mu Will, niezbyt zainteresowany zdaniem Dylana na temat tego, co mówił Tony.

- A potem wypierdolił z tego pierdolonego szpitala, bo uznał, że ma to wszystko gdzieś i pojechał do domu. No i bardzo dobrze.

Will na chwilę zamilkł, jakby analizował to, co mu przed chwilą powiedział Dylan. Jednakże po chwili postanowił się odezwać.

- Vince, pojechał byś tam do niego i sprawdził byś, czy wszystko jest u niego w porządku?

Postanowiłem spełnić tę jego prośbę i muszę nawet przyznać, że sam miałem zamiar pojechać do rezydencji i upewnić się, jak się czuje najmłodszy z moich braci. Skinąłem na to lekko głową.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz