Całkowicie trzeźwi

335 28 37
                                    

    Następnego dnia o około godziny dwunastej nadal leżałem na swoim łóżku mimo, że był środek tygodnia. Postanowiłem zrobić rzecz, o której nigdy normalnie bym nie pomyślał. Otóż wziąłem urlop na żądanie. Zaskakujące, prawda?

    Stwierdziłem, że odpoczęcie przez chociaż jeden dzień będzie dobrym pomysłem, ponieważ i tak byłem już cholernie zmęczony tym wszystkim, co się stało. Ponadto dość dawno temu miałem ostatni taki dzień, więc raczej to nie powinien być problem, a nawet jeśli to już dosłownie mam to gdzieś. Ja też chcę w końcu odpocząć, zamiast ciągle pracować i to nawet gdy ledwo stoję na własnych nogach.

    Dzisiejszej nocy spałem tylko siedem godzin i to z pomocą leków nasennych. Zdawałem sobie sprawę, że to było zdecydowanie za mało, biorąc pod uwagę to, że przed tym nie spałem przez około czterdzieści godzin. Nawet mój organizm dawał znaki, że domaga się snu, jednakże ja już nie potrafiłem o tej godzinie zasnąć. Jak tak dalej pójdzie, to ja naprawdę kiedyś padnę.

    Przez ten czas spoglądałem głównie na okno, lecz w pewnym momencie mój wzrok skupił się na drzwiach, które się otworzyły. Do środka zajrzała Hailie, której wygląd się zmienił przez to całe zdarzenie. Jej brązowe włosy teraz sięgały zaledwie do ramion. Cała ich reszta leżała w tym cholernym pudełku, które prawdopodobnie nadal leżało w moim gabinecie. Nie wiem, nie zaglądałem już tam od wczorajszego popołudnia i nawet dzisiaj mi się nie chce.

     - Cześć. - odezwała się po chwili. - Czyli tutaj jesteś... Szukałam cię.

     - Jak widać. A coś się stało?

     - Nie... Po prostu chciałam z kimś pogadać, a tylko ty jesteś w domu. No chyba, że jesteś zajęty, to nie...

     - Spokojnie, chodź.

    Podeszła, po czym usiadła obok mnie i zaczęła się we mnie wpatrywać tymi jej brązowymi oczami. Ja w tym czasie zdążyłem już się podnieść.

     - Więc o co chodzi, Hailie?

     - Nie chcę być tutaj sama...

     - Przecież nie jesteś. Jestem tu przy tobie.

     - No tak, ale zanim do ciebie przyszłam, to byłam sama w swoim pokoju. A ja nie chcę być sama, bo... Bo się boję. Boję się, że znowu stanie się coś takiego.

     - Nie musisz się bać, naprawdę. Nigdy nie pozwolę na to, aby pod tym dachem coś ci się stało.

     - Na pewno?

     - Tak.

    Tylko tyle właściwie mogłem jej obiecać. O ile wiem, że w rezydencji jeszcze będę mógł ją chronić, to ostatnie zdarzenia pokazują, że w innych miejscach czasami bywa to prawie niemożliwe. Już zdążyłem się przekonać, że same dobre chęci to jest zbyt mało w takich sytuacjach.

     - Ej, Vince? - zaczęła po dłuższym czasie.

     - Tak?

     - Co ci się stało w dłoń...? I nie, nawet nie próbuj mi mówić, że to nic takiego, bo w to akurat już nie uwierzę.

     - Cóż... - westchnąłem. - Wyglądało to tak, że byłem zdenerwowany i uderzyłem pięścią w ścianę.

     - Okej... A tu? - mówiąc to, wskazała miejsce na mojej twarzy, na którym było niezbyt wielkie nacięcie.

     - To się stało, gdy spadłem wczoraj ze schodów.

     - Jak to spadłeś ze schodów?

     - Tak po prostu... To nic ciekawego z resztą.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz