V. Kilka kroków

427 29 1
                                    

- Josh! Drzewo!
Auu... Powoli otworzyłem oczy starając się przyzwyczaić do oślepiającego światła. Potwornie bolała mnie głowa, prawa ręka. Kiedy oczy przyzwyczaiły się rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wywnioskowałem, że znajduję się w szpitalu. Obok mojego łóżka siedziała mama.
- Josh! Jak się czujesz?
- Wszystko mnie boli. - wychrypiałem. Szybko odchrząknąłem.
- Napędziłeś mi strachu... - westchnęła. - Wstrząśnienie mózgu, złamana ręka i cztery żebra...
- A co z samochodem?
- Ty tylko o tym... - westchnęła. - Cały przód skasowany. Do kasacji.
Suuuuper!
- Nie zapytasz co z twoją... dziewczyną? - przy ostatnim słowie wywróciła oczami.
- Co z nią?
- Cóż... Trochę gorzej niż z tobą. Jest w śpiączce, ale jej stan jest stabilny.
***
Spędziłem jeszcze kilka dni w szpitalu. Oczywiście musiałem zajrzeć na czat. Miałem kiepski humor, ale dziewczyna jedną wiadomością poprawiała mi samopoczucie.
- Cześć. Co u CB? Bo u mnie kiepsko...
Napisała do mnie pięć dni temu... Cóż... Ten wypadek wyrwał mi kilka dni z życia.
- Wybacz, że tak długo mnie nie było... Jechałem samochodem i wpadłem w poślizg. Wylądowałem na drzewie... Jestem w szpitalu.
Czekałem na odpowiedź. Widziałem, że Katherine20 przeczytała moją wiadomość, ale nie odpisywała.
- Coś się stało? Mam wrażenie, że mnie ignorujesz.
Ale dziewczyna chyba nie chciała rozmawiać.
***
Moja kochana matka dała mi tylko kilka dni odpoczynku w domu. Stwierdziła, że już i tak mam zbyt duże zaległości i postanowiła wykorzystać ostatni tydzień mojej wolności od szkoły. Katherine miała przyjść do mnie cztery razy...
***
Usłyszałem dzwonek do drzwi. Westchnąłem... No to zaczynamy maraton. Usłyszałem ciche pukanie do drzwi.
- Proszę. - powiedziałem zajmując miejsce przy biurku. Katherine weszła do środka i zamknęła pokój.
- Cześć. Jak się czujesz?
- Już lepiej. - powiedziałem, gdy usiadła.
- Wiem, że masz jeszcze tydzień wolnego i pewnie matematyka to ostatnia rzecz, o której masz ochotę myśleć... - zaśmiała się.
- To prawda. Ale nie mam wyboru.
- W takim razie weźmy się do roboty.
Niestety nie potrafię pisać lewą ręką, a prawa złamana, dlatego dziewczyna zaproponowała, że mam jej dyktować, a ona będzie pisać wszystko to, co powiem. Od A do Z.
- O co chodzi? - spytałem, kiedy dziewczyna po raz kolejny zawahała się przed napisaniem tego, co jej dyktowałem.
- Nic takiego. - zaśmiała się. - Możesz powtórzyć?
- Dlaczego się śmiejesz? Coś jest nie tak? - Katherine znów się zaśmiała.
- Nie. Nic. Znaczy...
- Słucham? - uśmiechnąłem się do dziewczyny.
- Ile jest dwa razy dwa? - spytała.
- Serio pytasz?
- Tak. - po raz kolejny się zaśmiała.
- Cztery.
- To dlaczego kazałeś napisać mi sześć.
- Co?! - szybko zabrałem jej kartkę. Rzeczywiście. Tym razem zaśmiałem się razem z dziewczyną. - No... Zapatrzyłem się w twoje piękne oczy i tak wyszło... - palnąłem bez zastanowienia. Kate spojrzała na mnie, zarumieniła się, a następnie wlepiła wzrok w kartkę, którą wcześniej mi zabrała. - W takim razie proszę... Wpisz cztery.
Resztę lekcji dziewczyna była bardzo spięta. Chyba trochę za dużo powiedziałem.
- Dziękuję. - powiedziałem zanim wyszła.
- Nie ma za co. - uśmiechnęła się i wyszła, a ja opadłem na łóżko tak zmęczony, jakbym trenował przez trzy godziny.
- Dałeś radę. - mama weszła do pokoju z kubkiem mojego ulubionego zimowego napoju - gorącej czekolady.
- Widzę, że chcesz mnie udobruchać. - powiedziałem odbierając od niej kubek. Upiłem łyk gęstego napoju.
- Josh...
- Co?
- Wiesz, że chcę dla ciebie dobrze.
Prychnąłem. Znów się zaczyna... Kiedy przygotowywałem się na resztę kazania usłyszałem, że drzwi się zamknęły. Tym razem obyło się bez przynudzania.
***
- Znowu się widzimy. - powiedziałem, gdy Kate weszła do pokoju. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i zajęła to samo miejsce, co wczoraj. - Dobrze, ze to już po raz ostatni w tym tygodniu. Inaczej miałabyś mnie już pewnie dość na pół roku. - zaśmiałem się.
- Takiego zdolnego ucznia? - powiedziała z uśmiechem.
- Bardzo śmieszne. - nie wiem dlaczego, ale położyłem jej dłoń na ramieniu. Próbowała stłumić wzdrygnięcie, ale ja nie urodziłem się wczoraj. Usiadłem obok niej tym razem dotykając jej kolano moim. Szybko się odsunęła...
- To... Czym się dzisiaj zajmiemy? - powiedziała chwytając w dłoń długopis.
- Kate. - powiedziałem zanim dziewczyna zdążyła wyjść z mojego pokoju po skończonej lekcji. - Mogę cię o coś zapytać?
- Jasne. - kiedy tylko to powiedziała stwierdziłem, że jednak źle zrobiłem.
- Widzisz jakąś poprawę? Od naszej pierwszej lekcji? - podszedłem do niej. W końcu staliśmy twarzą w twarz.
- Szczerze? - powiedziała po chwili. - Jest troszkę lepiej. Tylko nie popadaj w hura optymizm. Musisz jeszcze dużo pracować, bo popełniasz proste błędy. - zrobiłem jeszcze jeden krok w jej stronę.
- W takim razie... - w tym momencie Kate otworzyła drzwi i wyszła z pokoju. Trzasnąłem drzwiami. - ... będę ćwiczył. - szepnąłem.

Wiem, że już trochę się spóźniłam, ale chcę Wam wszystkim życzyć miłych, radosnych, spokojnych Świąt. Tym, który piszą - weny. Czytającym moje teksty - wytrwałości :D. A w Nowym Roku (nie wiem, czy uda mi się coś jeszcze do tego czasu napisać) spełnienia wszystkich marzeń ;)

Matematyka - moja miłośćWhere stories live. Discover now