R. CZWARTY (B)

1K 151 266
                                    


4**

Marcel szedł szybkim krokiem. Nie wiedział, co się z nim działo. Wszystko go denerwowało, nie potrafił usiedzieć w miejscu. Bezsensowne kłótnie ciągle przewijały się przez jego głowę. Słowa Liama odbijały się echem po jego wnętrznościach. Nie chciał dopuścić do siebie tych wszystkich myśli o samotności i swojej przeszłości. Dziwne uczucia zaczęły pojawiać się w jego sercu, jednak skutecznie tłumił je w sobie.

Mijał wiejskie domy, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy przyglądali mu się z ciekawością. To śmieszne, że kiedyś znał ich na wylot, a teraz nie potrafi powiedzieć ich imion. W ciągu tych lat tyle się zmieniło, a on dalej był przekonany, że zmieniło się na lepsze.

Niezwykle negatywna energia przepływała przez jego ciało, elektryzując każdą komórkę w jego organizmie. Ręce trzęsły mu się ze zdenerwowania, i wiedział, że powinien zaszyć się gdzieś i uspokoić.

Nie wiedział dlaczego, jego nogi poniosły go do starej piekarni. A może wiedział, jednak sama myśl o prawdzie sprawiała, że denerwował się jeszcze bardziej. "Sweet Honey" nie było o tej godzinie zaludnione, na jego szczęście. Kilku starszych ludzi siedziało przy dwóch stolikach, cała reszta była pusta. Stanął w kolejce i niecierpliwie stukał nogą, aż blondyn za ladą skończy pakować ciastka do siatki.

- Mógłbyś się pospieszyć? - Warknął, przez co chłopak podskoczył i spojrzał na niego swoimi wielkimi, niebieskimi oczyma.

- Co podać? - Zapytał odkładając torbę i wycierając ręce o żółty fartuch. Marcel mógł się założyć, że gdzieś na strychu powinien znaleźć dokładnie taki sam.

- Mrożona Americana i czekoladowego rogala. - Odparł, rzucając swoją kartą kredytową.

- Nie mamy już czekolado... - Zaczął blondyn, jednak zamilkł, gdy zobaczył wzrok swojego klienta. Uniósł jedną brew.

- To go kurwa upiecz, nie obchodzi mnie to. Mam go dostać w ciągu piętnastu minut do stolika. I nie szczerz się tak. - Wycedził i zabrał kartę.

Rozejrzał się po pomieszczeniu i wybrał miejsce w samym rogu, z dala od reszty. To miejsce wydawało mu się ciche i zaciemnione. Idealne na jego podły nastrój. Usiadł w fotelu i spojrzał na ladę przed sobą, w której widział swoje odbicie. Zaklął widząc swoje worki pod oczami i ziarnistą cerę. Jego kosmetyki były już na wykończeniu, a w tym mieście nie miał możliwości kupić sobie innych, równie dobrych.

- Proszę. - Powiedział barista kilka minut później. Marcel nawet na niego nie spojrzał.

- Jest za suchy. - Powiedział i rzucił nim w blondyna, który zdążył złapać pieczywo w szoku.

- Jest idealny... - Mruknął ze zmarszczonymi brwiami, a kręconowłosy w końcu na niego spojrzał, przekręcając głowę w bok.

- Słuchaj skarbie, jeśli za chwilę nie przyniesiesz mi idealnego rogala z płynną czekoladą w środku, to możesz pożegnać się z tą pracą. - Powiedział przesłodzonym tonem.

- Nie wydaje mi s... - Zaczął, jednak przerwał im krzyk z okolic drzwi.

- Cześć Harry! - Krzyknął Louis i zaczął z uśmiechem machać do Marcela, który zsunął się z fotela i zakrył twarz dłonią. To najgorszy dzień jego życia.

- Przynieś mi tego pierdolonego rogala. - Wycedził i nie odrywając ręki od oczu, siedział. Rozprostował palce tak, że widział Louisa, który patrzy na niego ze zmarszczonymi brwiami. Niebieskooki powiedział coś do blondyna, nie przestając się uśmiechać i zaczął dojeżdżać do pierwszego rzędu stolików. Piekarnia mimo wszystko nie była przystosowana do chłopaka na wózku. Louis patrzył na Marcela wyczekująco, mając nadzieję, że pomoże mu przestawić kilka krzeseł, by mogli usiąść razem, jednak nic takiego się nie stało. Kręconowłosy siedział dalej w tym samym miejscu, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem.

MARCEL (L.S) ✔Where stories live. Discover now