ROZDZIAŁ SIÓDMY (B)

920 141 172
                                    

3**
Policjant mocno popchnął go do małej celi. Kręconowłosy potknął się i wpadł prosto na łóżko. Materac był twardy i nie pachniał najlepiej. Wzdrygnął się, gdy usłyszał głośny trzask metalowych drzwi. Spojrzał w tamtym kierunku i zacisnął pięści. Nienawistnym spojrzeniem patrzył na kraty.

- Oczywiście, mogłem się tego spodziewać. - Mruknął i zaczął delikatnie rozmasowywać bolące nadgarstki. Miał nadzieję, że nie będzie miał po tym siniaków.

Usiadł prosto, tuż na skraju łóżka. Rozejrzał po szarych ścianach i ogarnęło go obrzydzenie. Farba gdzieniegdzie odchodziła a w rogu była wielka, ciemna plama. Nie chciał się zastanawiać w jaki sposób powstała.

Głowa bolała go niemiłosiernie. Pulsujący ból nie dawał mu spokoju. Nie wiedział, czy powinien płakać, krzyczeć, czy być przerażony. Pogubił się we własnych uczuciach.

- Czy jestem wariatem? - Zapytał sam siebie, przekręcając głowę w prawą stronę i wpatrując się w klamkę. Westchnął i spojrzał znowu na łóżko. Nie, nie był jeszcze w tak krytycznym stanie, by się na nim położyć.

Westchnął i potarł swoje pulsujące skronie. Miał wrażenie, że wszystkie wnętrzności przewracają się w nim. Było mu niedobrze od tego zapachu. To nie był zapach, to był smród. On nie był do tego przyzwyczajony.

Serce zakuło go w piersi, gdy pomyślał o perfumach, które reklamował. O ich ostrym, kwiatowym zapachu. Szczerze ich nie znosił, kiedy je reklamował. Teraz jednak zatęsknił za nimi. Kolorowe fiolki spaliły się jednak wraz z jego wszystkimi rzeczami. Ze wszystkimi drogimi i błyszczącymi rzeczami. On był bez nich nikim. Absolutnie nikim. Myślał, że kiedy nie błyszczał, to nie istniał. Był szarym człowiekiem. Bez stylu, bez wyczucia. Szary i brzydki. Potrzebował tych błyskotek do normalnego funkcjonawania. Do bycia kimkolwiek ważnym. By być podziwianym.

"Beze mnie jesteś nikim" Dzwoniło w jego uszach. "Rozbieraj się. Takie dziwki jak ty zarabiają więcej. Chyba nie chcesz mnie zezłościć."

Usta Harry'ego zadrżały.

"Oh, Harry, Harry... No chodź tu do mnie..." Gruby głos wtargnął do jego umysłu. Miał wrażenie, że wyobraźnia płata mu figle. Zobaczył ruch obok siebie, jakby ktoś był obok niego. Ktoś, kto szeptał...

"Harry..."

- Nie, idź stąd. Idź, idź, idź! - Zaczął szeptać gorączkowo. Wiedzał kim jest ta osoba. Wiedział i nie mógł pozwolić, by znowu wtargnął do jego umysłu.

Zacisnął mocno powieki, a ręce przyłożył do uszu. Miał wrażenie, że dzięki temu głos w jego głowie przestanie mówić.

Zadrżał, gdy poczuł, jakby ktoś muskał delikatnie jego ramię. Oczami wyobraźni widział mocne dłonie, które dotykały jego skóry. Czuł na karku ciepły oddech, dyszenie w jego szyję.

"Oj Harry, piękny Harry. Byłbyś piękniejszy w tym brokacie, wiesz? Każdy by cię wtedy chciał. Nawet ten twój małolat, którego zostawiłeś."

- Odejdź! - Harry zapłakał i zaczął szybko kiwać się w przód i w tył. Zagryzł wargi tak mocno, że zaczęła z nich płynąć czerwona krew.

"Marcel, podejdź tu. Grzeczny chłopiec. Słuchasz się mnie jak rasowa dziwka. No dawaj, to jest twój sposób na życie. Zniż się. Wiesz co robić."

- Nie! - Harry już nie kontrolował swoich łez, które ściekały po jego rumianych policzkach. - Nie! Nie, nie, nie...- Bełkotał.

"Marcel to dobre imię. Marcel to ty. Prawdziwy ty. "

MARCEL (L.S) ✔Where stories live. Discover now