ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

1K 102 1K
                                    

Przepraszam.

~~~~

Louis ze śmiechem przyglądał się Harry'emu, który siedział przed lustrem w swojej garderobie i nucił cicho jedną z piosenek, którą dzisiaj wykona. Jakaś farbowana blondynka zajmowała się jego włosami. Zachichotał, kiedy kobieta mocniej pociągnęła jego kręcone włosy i chłopak się zmarszczył. Chwilę później jednak otworzył oczy i spojrzał na Louisa przez lustrzaną taflę.

- Tylko odrobinę twojego serca, tylko odrobinę twojego serca, to wszystko czego chcę.- Zaśpiewał głośno, patrząc wprost w jego oczy. Louis zagryzł wargi by nie uśmiechać się jak szaleniec. - Tylko odrobinę twojego serca, tylko odrobinę twojego serca, to wszystko o co proszę.

- Przecież wiesz, że masz moje serce. - Louis zachichotał, kiedy Harry wstał, nie przejmując się westchnieniem fryzjerki i usiadł na jego kolanach. Podłokietniki wózka prawdopodobnie wbijały mu się w plecy. Nie przejął się tym. Uśmiechnął się i spojrzał mu głęboko w oczy. Louis utonął w szmaragdzie.

- Słyszałem, że odrobina miłości jest lepsza od jej braku. - Chłopak zakończył, cmokając go w policzek. Louis zaśmiał się i owinął go swoimi kruchymi ramionami.

Nie wierzył, że to już dziś. Nie wierzył, że nadszedł dzień jego urodzin. Że nadszedł dzień występu. Właśnie dziś. Na londyńskiej scenie, Harry ma wyjść po raz pierwszy pod swoją postacią. Ma być w pełni sobą. Nie Marcelem. Sobą. Całym sobą.

- Kocham cię. - Wyśpiewał mu do ucha. Louis poczuł jak mocno się czerwieni. Przymknął oczy i uśmiechnął się.

- Kocham cię mocniej. - Powiedział, wtulając się w niego mocniej. Czuł, że ma cały świat w swoich ramionach. Jest szczęśliwy i mogą wszystko. Wszystko przed nimi. Wszystko dopiero się zaczyna. Poczuł jak bardzo chce żyć. W końcu poczuł złość na siebie, że zrezygnował z leczenia, które mogło mu pomóc. Mogło opóźnić chorobę, która powoli go zabierała. Miał jednak wiarę, że jego życie będzie wspaniałe. Nie mógł mieć innej myśli, gdy Styles był obok niego. Całował go, śpiewał ballady i po prostu kochał największą miłością na jaką było go stać.

Dzisiaj rano, obudził się w objęciach swojego mężczyzny, który ucałował najpierw jego, a następnie pierścień na jego palcu. Robił to codziennie, chcąc przypomnieć, że są swoim domem. Kompas prowadzi do domu. Tak jak Louis prowadzi Harry'ego do domu. Do swojego miejsca. Do ich miejsca.

Zrobił mu śniadanie, wręczył dwa tuziny róż. Kochał go i na każdym kroku starał się przypomnieć o swojej miłości. Żyli jak w bajce. Żyli jak w bańce. Zapomnieli o całym świecie. Zapomnieli o reszcie. Zapomnieli o wszystkim. Najważniejsze, że mieli siebie.

Harry, oprócz dania charytatywnego koncertu mającego przypieczętować jego wielką zmianę, wręczył mu talon. Louis mógł pójść do studia i zrobić sobie tatuaż. Coś o czym marzył od dawna. Pisków i śmiechów nie było końca.

A potem kochali się. Kochali się powoli, z bezkresną miłością. Kochali się jakby to był ich pierwszy i ostatni raz. Smakowali swoje ciała, zapamiętywali kolor swoich oczu. Dotykali się, delikatnie, znając każdą cząsteczkę swojego ciała. Wiedzieli co zrobić, by było idealnie. Cieszyli się każdą chwilą. Miłość czuć było w powietrzu. Motyle wyfrunęły z ich brzuchów, latając po całej sypialni, wprowadzając kolorowy, magiczny zamęt. Mieniły się w blasku zimowego słońca tworząc atmosferę, którą chcieliby zapamiętać do końca życia.

Perfekcyjnie.

Idealnie.

Najlepiej.

Louis spojrzał w oczy Harry'ego i zobaczył w nich szczerość, szczęście i podekscytowanie. Zakochał się na nowo w zielonych tęczówkach. Na nowo i dużo mocniej niż wcześniej, a był pewien, że to po prostu nie możliwe.

MARCEL (L.S) ✔Where stories live. Discover now