ROZDZIAL PIĄTY

1.1K 143 287
                                    

Marcel nie potrafił zdefiniować swoich uczuć. Chodził z kąta w kąt, próbując zrozumieć, co właściwie dzieje się w środku niego. Najgorszym było to, że od wczorajszego dnia nie mógł znaleźć dla siebie miejsca.

Wpadł do domu, dosłownie taranując Liama, który schodził ze schodów z brudnymi naczyniami. Marcel był prawie pewien, że chwilę wcześniej chłopak sprzątał jego pokój.

- Wszystko w porządku? - Zapytał Liam, jednak Marcel już dawno trzasnął drzwiami.

I od tamtej pory było z nim jedynie gorzej. Nie mógł usiedzieć w miejscu, zaczął przetrząsać całą szafę. Zmienił położenie wszystkich swoich ubrań, segregując je kolorystycznie. Zazwyczaj to pomagało mu się uspokoić, tym razem jednak krzyknął sfrustrowany.

Położył się spać, jednak nawet to nie pomogło wygonić z jego ciała tego dziwnego uczucia. Kręcił się i wiercił przez całą noc. Usnął nad ranem, jednak jego sen nie należał do najprzyjemniejszych. Śniło mu się, że jechał samochodem. Był szczęśliwy i pełen brokatu, dosłownie. Paparazzi robili mu zdjęcia z każdej strony. Marcel musiał zwolnić, ponieważ tłum robił się już naprawdę spory. Flesze błyskały coraz mocniej, oślepiając go. Nie mógł zwolnić, jechał coraz szybciej. Bał się, naprawdę się bał. Zamknął oczy, błyski widział nawet pod powiekami. To wszystko zaczęło go przytłaczać, czuł się coraz gorzej. Nie wiedział gdzie jechać, jechał na oślep. Auto zaczęło przyśpieszać i oczami wyobraźni widział ogień, który płonął za samochodem, niczym w kreskówkach, które oglądał będąc małym chłopcem. Mimo wszystko nie spodziewał się, że nagle straci panowanie nad pojazdem. Był błysk, a następnie ciemność, strach i ulga, kiedy uświadomił sobie, że żyje. Leżał przygnieciony jakąś metalową częścią. Zamroczony rozglądał się, jednak nie potrafił dostrzec nawet kawałka przebłysku światła. Próbował się poruszyć, ale nie mógł. Krzyczał, błagał o pomoc. Zaczął się bać. Zamknął oczy. Właśnie wtedy poczuł jak ktoś zdjął ciężar z jego barków. Nad nim stała postać, skąpana w słońcu. Ciemna, przez blask, który był za nią. Postać przyglądała mu się z zaciekawieniem. Marcel poprosił o pomoc, jednak mężczyzna pokręcił głową i odezwał się, brzmiąc podobnie do Louisa.

- Oj, Harry, Harry. Dlaczego miałbym ci pomagać? Skoro jesteś ułomny to po co cię ratować? - Marcel chciał unieść rękę, jednak nie potrafił. Dopiero teraz poczuł paraliż, który przeszedł przez niego. Jego ciało zostało oblane zimnym potem. - Myślę, że zostawię cię tutaj. Nie warto marnować powietrza na takich ludzi, i tak do niczego się już nie przydasz.

Potem Marcel zobaczył jedynie ciemność, przez którą przebijał się szyderczy śmiech jego byłego przyjaciela.

Ocknął się i złapał za serce, które biło szaleńczym rytmem. Rozejrzał się po ciemnym pokoju, nim z powrotem nie położył swojej głowy na miękkiej poduszce.

Nienawidził takich snów. Nienawidził śnić. Nie rozumiał, dlaczego Louis w tym śnie był dla niego taki okrutny. Nie rozumiał, dlaczego mu nie pomógł. Każdy powinien mu pomóc, bez wielkiego zastanawiania się. Był wielkim Marcelem, był gwiazdą, a ludzie płakaliby, gdyby on zginął. Na świecie nie ma drugiego takiego człowieka, świat byłby pogrążony w żałobie, gdyby coś mu się stało. Wiedział, że w kolejnym wywiadzie musi wspomnieć o tym, żeby na jego pogrzeb ubrać się czarne cekiny i pióra. Żeby mimo rozpaczy, było widać jego blask, nawet po śmierci.

Coś go zakuło w sercu, jednak machnął ręką i znowu się położył. Zamknął oczy, jednak coś dalej wbijało się w jego wnętrzności. Znowu zaczął się przewracać z boku na bok.

Wstawał, chodził, leżał, oglądał swoje ubrania. Próbował nawet napisać piosenkę, jednak dalej nie mógł się skupić. Miał wrażenie, że przez kilka kolejnych godzin znalazł się w innej rzeczywistości. Nie odczuwał czasu. Odczuwał jedynie niewyobrażalny ból. Słońce już dawno wstało, odsłaniając kolejny piękny dzień.

MARCEL (L.S) ✔Where stories live. Discover now