Rozdział 13

359 27 7
                                    

Alarm odwołano o świcie. Gdy Alec wszedł do Instytutu od razu ruszył w kierunku sypialni Jace'a. Liczył, że okaże się, że jego parabatai wciąż śpi i nigdy nie dowie się o tym ile czasu spędził u czarownika (co teoretycznie nie było jego winą. Teoretycznie). Niestety zawiódł się. Jace nie tylko zdążył wstać, ale także gdzieś zniknąć. Szybko zajrzał do sypialni Isabelle. Łóżko zostało schludnie zaścielone. Najwidoczniej nie tylko on nie wrócić na noc do Instytut. 

"Po prostu powiem, że z nią byłem"- postanowił Alec. 

Z jakiegoś powodu powiedzenie na głos, że spał na kanapie Magnusa wydawało mu się niewyobrażalne.

- Alec? - odwrócił się. W jego stronę szybkim krokiem zmierzał Hodge. - Cieszę się, że już jesteś. Odizolowanie Instytutu było konieczne, nie mogliśmy nikogo uprzedzić ze względu na Valentine'a. 

- Złapaliście go? 

- Niestety nie. Przeczesaliśmy kilkakrotnie cały budynek. Wasza czarownica musiała się mylić. 

- Powiedz to jej - poradził Alec, uśmiechając się pod nosem - a usmaży nas wszystkich.



- Czekaj, usiłujesz mi powiedzieć, że wszystkie wspomnienia z Clary są fałszywe? - Simon szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w Isabelle.

- Nie wszystkie. Tylko ta sielanka, o której mówiłeś. Clary musiała nadpisać twoje wspomnienia by pozbyć się problemu. Niemal niewykonalne jest nadpisanie trwałe lub choćby długotrwałe, dlatego ta iluzja błyskawicznie zaczęła się kruszyć, a w twoich wspomnieniach zrobił się zamęt. Niektóre wspomnienia się zmieniły, inne zostały wepchnięte głębiej, tak byś przez jakiś czas nie miał do nich dostępu - dziewczyna nie wyglądała na zbyt przyjętą - takie rzeczy często się zdarzają. Podziemni zacierają po sobie ślady by nie ściągać na na siebie uwagi Przyziemnych.
To szara strefa dla Nocnych Łowców, w którą starali się nie wtrącać - ostatecznie nikt zbytnio nie cierpiał.
- A ta dziewczyna... Maureem... jest wampirzycą? - Simon wciąż nie potrafił oswoić się z tym faktem.
- Wszyscy mieszkańcy hotelu DuMort to wampiry - Isabelle się skrzywiła - chociaż założę się, że jest tam parę szczurów.
- Do tego Clary jest czarownicą? Mająca kilkaset lat wiedźma w stylu tych, które zabijają Hansel i Gretchen?
- Nie mam pojęcia kim oni są. No i nie wiadomo ile lat ma twoja Clary. Czarownicy rzadko chwalą się wiekiem - Isabelle wstała. - Wiem, że trudno Ci się z tym pogodzić, ale nie znasz Clary. Wszystko co o niej wiesz to iluzja.
- Nie! - chłopak gwałtownie pokręcił głową. Jakby w tym całym wariactwie tylko to mogło być kłamstwem. - Znam Clary całe życie. Kiedy byliśmy dzieciakami mieszkała kilka domów dalej. Chodziliśmy do jednej podstawówki. A przynajmniej razem ją zaczęliśmy. Przez te wszystkie lata, gdy mieszkała z... tym przebierańcem, regularnie mnie odwiedzała. Moja mama i siostra ją uwielbiają.
- I nic z tego może nie być prawdą. Lepiej będzie jeśli zapomnisz o niej i wrócisz do swojego życia. A teraz wybacz, ale się wynoszę - zdegustowana rozejrzała się po niemal pustym pokoju. - W życiu nie widziałam brzydszego miejsca. Jakbyś znowu został porwany dzwoń.
Simon nie zdążył powiedzieć, że przecież nie ma jej numeru - za Isabelle już trzasnęły drzwi. Zamiast tego chłopak rzucił się na gołe łóżko i przetarł twarz dłońmi. Wszystko czego doświadczył odkąd przyjechał do Nowego Jorku zakrawało o surrealizm. Ale porwanie przez wampirzycę i bycie uratowanym przez niesamowicie seksowną zabójczynię demonów wydawało się bardziej jednym z tych dziwnych snów, które miał Simon, gdy przez dziesięć godzin grał z Ericiem w gry RPG. Bo przecież co wampiry i seksowne, ubrane na czarno łowczynie miały by robić w jego życiu? Dokładnie, nie mają tam nic do roboty.

W końcu jednak Simon znalazł satysfakcjonujące rozwiązanie - ta cała Isabelle jest szalona. Najpewniej uciekła z zakładu psychiatrycznego  i ze znanego tylko sobie powodu - oczywiście nielogicznego - śledzi Simona. Jej opowieść jest zmyślona, nie ma żadnych wampirów ani zabójców demonów. Maureen też jest wariatką. Przecież w tak dużym mieście co najmniej połowa ludzi to psychopaci, prawda?

A co do Clary... jest jego najlepszą przyjaciółką. Nie żadną stuletnią wiedźmą - przecież to by zakrawało na niedorzeczność. To rudowłosa, piegowata artystka, która w życiu nie ubrała by się w cokolwiek krótszego niż przed kolano. Zakłada jedynie workowate jeansy i koszulki odnoszące się do Van Gogha. Te wszystkie dziwne obrazy, które ciągle pojawiają się w jego głowie i mieszają się z rzeczywistością, nawet te w których jest obecna Isabelle i Maureen... to jego wybujała wyobraźnia. Fikcja. Sny. To byłby dobry pomysł na kolejną piosenkę jego zespołu, a nie na życie.

Zadzwoni do Clary. Udowodni sobie, że to ta sama dziewczyna co zawsze. Delikatna i niewinna. Albo jeszcze lepiej. Wyjdzie z tego zatęchłego akademika i pójdzie do niej. Zastanie ją za sztalugą i razem pójdą na pizzę. Albo bajgle. Ewentualnie oba.


Clary w skupieniu wpatrywała się w Ragnora i Magnusa.  Przez całą noc próbowali wytropić Catarinę, co nie przynosiło żadnych efektów. A to mogło oznaczać dwie rzeczy: albo nie ma jej na lądzie... albo nie ma jej w ogóle. Clary pokręciła głową. Catarina żyje. Musi żyć. Świat bez niej byłby o wiele gorszy.

Nagle Ragnor machnął ręką. Czerwone iskry wysypały się z rękawa jego czerwonego szlafroka i sprawiły, że wszystkie bibeloty stojące na komodzie, zniknęły w ogłuszającym huku. Nikt nie zareagował. Złość w takim momencie była czymś zupełnie naturalnym. Ragnor i Catarina byli najlepszymi przyjaciółmi od zawsze. Dopełniali się - jej nadzieja na lepsze jutro i jego pewność o końcu świata , bo "ludzkość jest zbyt głupia, by móc dalej istnieć". Dla Ragnora świat bez Catariny... nie byłby prawdziwy. Ograniczyłby się tylko do troski o Magnusa. A odkąd ten ma zakaz wjazdu do Peru... potrafi sam o siebie zadbać. Względnie.

- To nie ma sensu - westchnął i odsunął się od mapy. 

- Catarina jest poza naszym zasięgiem, ale... hej! - Magnus podszedł do Ragnora i złapał go za ramiona - znajdziemy ją. Ostatecznie zawsze się odnajdujemy. Bez względu na czas i miejsce w jakim jesteśmy.

Ragnor uścisnął dłoń Magnusa i wyprostował się. Na jego twarzy pojawiła się determinacja.

Clary poczuła się nieswojo. Choć była częścią tej samej rodziny co Magnus, Ragnor i Catarina to jednak nie łączyło jej z nimi aż tak wiele. Była "dzieckiem" Magnusa - kolejnym pokoleniem czarowników. Tym wybrakowanym, niemal nie istniejącym. Bo choć nikt nie mówił o tym głośno to młodych czarowników było coraz mniej. Do tego Clary nigdy nie miała prawdziwych przyjaciół. Owszem, miała Raphaela, który tak jak ona był "dzieckiem" Magnusa i widywali się dość często (i nie, nie łączył ich żaden romans jak niektórzy podejrzewali. Raphael może i był kilkudziesięcioletnim wampirem, jednak nadal wyglądał na przerośniętego dwunastolatka) to nigdy oficjalnie nie potwierdzili swojej zażyłości. W sferze publicznej pozostawali przywódcą nowojorskiego klanu wampirów i nieobliczalną czarownicą. Tylko o świcie, gdy jego podwładni zasypiali Raphael przemykał przez miasto by spędzić cały dzień z Clary i Magnusem w zabezpieczonym od słońca pokoju. Czasem nawet grali w planszówki.

Z zamyślenia wyrwał Clary telefon. Magnus i Ragnor wyszli by skonsultować się z resztą czarowników w sprawie fizycznych poszukiwań Catariny i dać Clary odrobinę prywatności przy rozmowie z... "Jace'm" - stwierdziła z zaskoczeniem dziewczyna.  Była przekonana, że ich znajomość zakończyła się w chwili, w której podała mu miejsce pobytu Valentine'a.

- Wayland - przywitała go sucho Clary. - Już za mną tęsknisz?

- Śnisz, Clary. Stało się coś o wiele gorszego. Valentine uciekł - w głosie Jace'a nie było krztyny powagi.

- Słucham? - zerwała się z kanapy - czy jest coś czego Nocni Łowcy potrafią nie schrzanić?! - warknęła, natychmiast się rozłączając.

Dlaczego kiedy tylko odwraca wzrok ktoś musi zrobić coś źle?

I need U || FF Dary AniołaWhere stories live. Discover now