Rozdział 19

166 10 2
                                    

Plan na życie Jace'a był prosty. Nie zamierzał (w przeciwieństwie do Aleca) piąć się po szczeblach kariery. Nie chciał stanowiska. Ani nie szukał zabawy (jak Izzabelle). Jace nie wiedział czym jest zabawa. Chciał jedynie zabijać demony. Wysokie stanowisko tylko by mu to utrudniało. Dlatego większość czasu poświęcał treningom. Nie musiał przeglądać dokumentów (jak Alec) czy nadzorować ludzi (jak Izzy). Całą swoją uwagę poświęcał na doskonaleniu się w sztuce zabijania.

Potem wypłynęła sprawa Valentine'a Morgensterna. Jace znał to nazwisko, podobnie jak każdy Nocny Łowca, jednak nie wdawał się w szczegóły. Hańba sprzed lat. Jednostkowy przypadek. Nic więcej. Jego powrót to coś na czym można zbudować karierę. Wystarczy być odpowiedzialnym za jego powstrzymanie. Jednak Jace'owi to było nie w smak. Zaburzyło jego ustaloną lata temu rutynę.

Zanim jednak Clave zgodziło się uznać, że Valentine to rzeczywiście Valentine, Jace, Izzabelle i Alec uznali, że muszą coś zrobić. Na początku Alec się nie zgadzał. Uważał, że skoro Clave uznaje, że nic się nie dzieje to nie trzeba nic robić. Jace wiedział, że to jeden z jego mechanizmów obronnych, że to jeden z kilku sposobów działania, na których opiera się cała istota Aleca. Dlatego najpierw przekonał Izzy. Nie tłumaczył jej, że to Valentine. Wtedy sam tego nie wiedział i zbytnio go to nie obchodziło. Ktoś mordował Podziemnych a on, Jace zobowiązał się do chronienia ich w chwili, w której nałożono na niego pierwszą runę. Izzabelle była znacznie bardziej zainteresowana losem Podziemnych niż Alec.

Po kolejnych morderstwach i braku choćby podejrzanych, wszyscy mieszkańcy nowojorskiego Instytutu byli zmuszeni uznać, że coś się dzieje - łącznie z Hodge'm, składającym raporty Clave. Przysłano dodatkowych ludzi - w tym Sophie i Jorah'a - i uznano, że coś się dzieje. Jace, Izzy i Alec (który po przyznaniu przez Clave, że coś jest nie w porządku był zdeterminowany do rozwiązania problemu) postanowili nawiązać kontakt z Magnusem Bane'm. A ten zostawił ich na pastwę Clary Fray. Jace wiedział, że to nie może skończyć się dobrze.

Clary niepokoiła go od samego początku. Wszyscy znali plotki, które o niej krążyły, jednak nikt nie miał na nic dowodów.  Dlatego Jace nigdy nie przyglądał się jej bliżej. Po za tym - jako czarownica - miała w sobie cząstkę człowieka - nie była z góry potępiona, jak demon. Dlatego należało jej się coś więcej niż demonowi.

Nie wydawała się zła. To znaczy słyszał o tym co zrobiła, a kiedy ją spotkał i na własne oczy widział  jak traktuje człowieka, który ciągle za nią podążał... jak mu było? Simon? Nóż w kieszeni mu się otwierał. Mimo że ten konkretny Przyziemny (ani żaden inny - bądźmy szczerzy) nie budził jego sympatii. Ale wciąż nie widział żeby zrobiła coś naprawdę złego. Jasne, była wredna i nieprzyjemna, ale to nie czyniło z niej potwora. Jace też bywał wredny i nieuprzejmy. A potem przypomniał sobie o tej małej, rudowłosej dziewczynce, która mogła być małą Clary i to dało mu całkowicie nową perspektywę. Tak samo jak przeszłość o której mu opowiedziała. 

Wtedy powiedział: "Miałeś sprowadzić Clary", a Magnus Bane odpowiedział: "Gdybyście wykonali swoje zadanie byłoby to możliwe!".  W końcu padło "Prawdopodobnie porwał ją Valentine." Z jednej strony to wydawało się Jace'owi logiczne. Większość nowojorskich czarowników się ukryła, tymczasem Clary wciąż była na świeczniku. Była dla Valentine'a idealną ofiarą. Z drugiej strony... nie była dla niego anonimową czarownicą. Była... może nie przyjaciółką, ale... znajomą.  Tak - uznał Jace - znajoma to dobre słowo.

Wayland był rozdarty. Nie wiedział co robić. Póki nie angażował się emocjonalnie wszystko było w porządku. Wypełniał obowiązki. Clary sprawiła, że się zaangażował. 

W centrum dowodzenia nie miał wiele do roboty. Izzabelle błyskawicznie zarządziła ludźmi. Wydawała polecenia niczym prawdziwy generał. Jace jedynie chodził za nią i czekał na swój przydział.

- Ja zostanę tutaj - stwierdziła Izzabelle, gdy wszyscy się rozeszli - i będę wszystko nadzorować stąd, przynajmniej póki Alec nie przyjdzie. Bez Hodge'a... - zacisnęła usta - ktoś musi dowodzić.

- Tak będzie najlepiej - zgodził się Jace, łapiąc ją za rękę. - Złapiemy Valentine'a i wszystko wróci do normy.

- Naprawdę myślisz, że po tym wszystkim będzie jakaś norma? - spytała cicho, ściskając jego dłoń. - Podziemni zjedzą nas żywcem.

-Jeszcze lepiej - zażartował. - Oszczędzą nam problemów.

- Jace! - Izzabelle trąciła go ramieniem.

- No co? - uśmiechnął się. - Mam rację.

Izzabelle tylko pokręciła głową.

- Idź już. Należysz do grupy przeszukującej Brooklyn.

Jace zasalutował. 

Czas znaleźć Clary.


Alec wyprowadził Magnusa na mały, zadaszony taras.

- Jaki masz problem? - spytał, krzyżując ręce na piersi.

- Ja? Ja nie mam żadnego problemu - burknął w odpowiedzi Magnus. - Tylko znikają moi ludzie. Ale to nic wielkiego. W końcu dwie czarownice to mała cena za odnalezienie Valentine'a!

- Rozumiem, że się martwisz, ale wyładowywanie się na innych w niczym nie pomoże - stwierdził spokojnie Alec. - Znajdziemy je obie.

- Pytanie tylko czy żywe.

- Zrobię co tylko w mojej mocy by tak było - obiecał Alec. - Ale nie dam rady jeśli będziesz się kłócić...

- To twoja siostra zaczęła - wszedł mu w słowo czarownik. 

- Wiem, ale... - spróbował znowu Alec.

- Nie znacie Clary - kontynuował gorączkowo Magnus.- Twoja siostra jej nie zna. Nie ma prawa jej...

- Hej! - Alec złapał Magnusa za ramiona i delikatnie ścisnął. - Izzy zachowała się nie w porządku, okej? Masz rację, nie znamy Clary. Ale ją znajdziemy - zapewnił. - Już jej szukamy. Zanim się obejrzysz będzie przy tobie. A teraz weź głęboki wdech i spróbuj się uspokoić. No, dalej - Alec również wziął głęboki wdech. - Wdech i wydech.

W końcu Magnus zaczerpnął powietrza i wypuściła je ze świstem.

- Dokładnie tak - Alec się uśmiechnął.

Magnus głośno westchnął. Nie spotkał jeszcze takiego Lightwooda. Ani żadnego Nocnego Łowcy.


Jace wyszedł z Instytutu w towarzystwie Sophie. Odkąd  wyrzucił jej w twarz to co o niej myślał, nie mieli okazji pobyć ze sobą sam na sam. Między innymi dlatego, że Jace konsekwentnie tego unikał.

Mieli razem przejść dziesięć przecznic Brooklynu szukając czegokolwiek i nie zwracając uwagę, którzy z Podziemnych uważają ten teren za swój. Ich zadanie było o tyle prostsze, że przeszukiwali okolice bliskie mieszkania Magnusa - miejsca gdzie Fray bywała najczęściej.

Mieli postawić wszystkich na nogi i znaleźć kryjówkę Valentine'a.

"O ile jest w Nowym Jorku" - przemknęło Jace'owi przez głowę. 

To było jego ostatnia myśl.  A przynajmniej tak mu się wydawało, gdy siedział zamroczony i usiłował przypomnieć sobie co się stało. 

Jednak w głowie miał pustkę. Wiedział tylko, że teraz jest naprawdę ociężały i nie może nawet otworzyć oczu. 

- W końcu - usłyszał gdzieś z oddali - po tylu latach, moje dzieci nareszcie razem.

I need U || FF Dary AniołaWhere stories live. Discover now