Rozdział 4.

14.8K 691 94
                                    

Obserwowałam z rosnącym rozbawieniem, jak Louis pochłania zapiekankę. Faktycznie był bardzo głodny. Co jakiś czas mruczał z zadowoleniem, a ja z trudem opanowywałam parsknięcie śmiechem.

- Widzę, że ci smakuje – stwierdziłam, odchylając się na krześle i odsuwając od siebie talerz. Byłam pełna, a poza tym, zaczynałam się stresować jutrzejszym pierwszym dniem w pracy.

Sophie Clarence, najbardziej podenerwowana osoba na świecie. Miło mi.

Louis podniósł na mnie wzrok, z rozanielonym uśmiechem.

- Pyyyyyszne – stwierdził z szerokim uśmiechem, wzdychając – Ale się najadłem, o Jezu.

- Nic dziwnego, zeżarłeś pół miski – popatrzyłam na prawie puste naczynie z przerażeniem w oczach.

- Powinnaś się cieszyć, że tak uwielbiam twoją kuchnię – stwierdził, udając urażonego, po czym nagle spoważniał – Tak a propos jutra…

Akurat wstałam od stołu, zbierając naczynia, zatrzymałam się więc w pół ruchu i odwróciłam, patrząc badawczo na przyjaciela.

- No?                                  

- Wiem, że nie masz jeszcze za bardzo praktyki w pracy w studio, dlatego chciałbym, żebyś uważnie patrzyła na to, co robię i jak, dobra? – ach, ten profesjonalny pan Tomlinson – To ważne, zwłaszcza, że Styles uwielbia wpadać i sprawdzać, jak tam nam idzie.

Jeszcze raz usłyszę to cholerne nazwisko i wyskoczę przez okno, gwarantuję.

- Louis, gdybym zamierzała odstawiać fuszerkę, to po prostu załatwiłabym sobie lewe zaświadczenie o praktykach – przewróciłam oczami, zirytowana brakiem wiary mojego przyjaciela – Oczywiście, że będę uważnie wszystko obserwować. Nie wiem, jak w ogóle mogłeś inaczej pomyśleć.

Odwróciłam się, lekko urażona. Chciałam zająć czymś ręce, aby nie wyjść na obrażoną księżniczkę, więc odkręciłam kran i zabrałam się za zmywanie. Louis jednak po chwili skutecznie mi to uniemożliwił, po raz kolejny tego dnia zamykając moje ramiona w mocnym uścisku. Poczułam, jak jego broda odnajduje swoje miejsce w zagłębieniu szyi i złość automatycznie lekko zelżała.

- No już, nie wściekaj się – powiedział cicho, kładąc swoje dłonie na moich i metodycznie odrywając palce od talerza – Tak tylko palnąłem, przepraszam. Wiem, że dasz z siebie wszystko, jak zawsze.

- Powinieneś był tak mówić od razu – powiedziałam ze złośliwym uśmiechem, odkładając niedomyte naczynie z powrotem do zlewu – Dobra, Tomlinson, dawaj to wino, wódkę, cokolwiek tam masz.

- Już się robi! – oderwał się ode mnie i podszedł do lodówki, skąd szybko wyciągnął ciemną butelkę. – Weź kieliszki i chodź do gościnnego.

Spełniłam jego prośbę i już po chwili siedziałam obok niego na kanapie. Louis uważnie nalewał alkohol do kieliszków, starając się nie uronić ani kropelki. Kiedy znajdowała się w nich już odpowiednia ilość wina, podał mi jeden.

- Za pomyślną współpracę – uniósł swój kieliszek. Cichy brzęk szkła rozległ się po pomieszczeniu, kiedy wznieśliśmy toast. Śmieszyła mnie cała uroczystość chwili, ale postanowiłam nie wychodzić z roli.

- Oczywiście, mentorze – nie mogłam się jednak powstrzymać od odrobiny sarkazmu.

Upiłam pokaźny łyk wina. Było mocne i słodkie, dokładnie takie jak lubiłam. Nie mogłam jednak opróżnić kieliszka do końca, bo dokładnie w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzałam na Louisa ze zdziwieniem i złością.

lost | h.s.Donde viven las historias. Descúbrelo ahora