Rozdział 5.

14.4K 688 55
                                    

Być może zachowałem się idiotycznie, ale… który to już raz? Oczywiście, że nie było konieczne podrzucanie Sophie tych nagrań. Każdy normalny szef urządziłby swojej nowej pracownicy chrzest bojowy, wystawiając ją na wszystkie możliwe próby i trudności. No cóż, ja po prostu… chciałem wyprowadzić ją z równowagi w nieco inny sposób.

Spodziewałem się, że będzie wyglądać dokładnie tak, jak wyglądała. Panna Clarence zdecydowanie nie wydawała się być dziewczyną, którą kręciły eleganckie sukienki i białe, wyprasowane koszule. Oczywiście, podobało mi się to.

W każdej kobiecie znalazłbym coś takiego. Taka już moja natura.

Z rozmyślań wyrwał mnie dzwoniący telefon. Nie zdejmując jednej dłoni z kierownicy, drugą sięgnąłem do schowka. Zerknąłem na wyświetlacz i nie mogłem się powstrzymać od wywrócenia oczami. Czasami Zayn bywał taki upierdliwy.

I to właśnie ta chwila.

- Jeśli to nic ważnego, to lepiej się rozłącz – rzuciłem do słuchawki, zanim mój przyjaciel zdołał cokolwiek powiedzieć.

W tle usłyszałem chichoty, rozmowy i przytłumioną muzykę. Dla Malika impreza mogłaby trwać cały tydzień, a on i tak następnego dnia wyglądał, jakby spał co najmniej osiem godzin. Ja tak dobrze nie miałem.

Kurwa, byłem prezesem, nie musiałem się zrywać, żeby otworzyć firmę. Miałem od tego ludzi.

Zayn zaśmiał się cicho i odparł:

- Dzwonię tylko w ważnych sprawach, stary. Przyjeżdżaj do mnie. Mamy małą imprezę. I jest Cheryl.

Uniosłem brwi, w ostatniej chwili zmieniając trasę i skręcając w prawo. Przy okazji pokazałem środkowy palec trąbiącemu na mnie fagasowi. Chyba faktycznie nie pójdę dzisiaj wcześnie spać. Są zajęcia, które doskonale zastępują sen. I jeszcze jak cholernie człowieka relaksują po ciężkim dniu. Zwłaszcza, jeśli chodzi o kogoś takiego, jak Cheryl Cole.

- Szykuj mi drinka, Malik, za pięć minut jestem.

- Zawsze wiedziałem, że jesteś rozsądny.

                                                                                  ***

Następnego ranka miałam trochę sucho w ustach, ale wszystko przyćmiła ogromna, ciężka kula w żołądku, która pojawiła się tam na skutek stresu. Zerwałam się z łóżka już po pierwszych dźwiękach alarmu i wyprzedziłam zaspanego, ale wyraźnie rozbawionego Louisa w drodze do łazienki.

- To ja pójdę zrobić śniadanie – stwierdził, ziewając szeroko i człapiąc do kuchni.

Po szybkim, zimnym prysznicu i dokończeniu porannej toalety dołączyłam do niego, zdecydowanie odświeżona i nieco uspokojona. Zgodnie z zaleceniami… mojego prezesa, odpuściłam sobie dzisiaj galowe wdzianko i założyłam czarne wąskie spodnie i dżinsową, luźną koszulę. Nigdy nie ubierałam się specjalnie elegancko, więc sądziłam, że tak przynajmniej poczuję się dużo swobodniej.

Oby to nie były pobożne życzenia.

Louis szybko dokończył swoje śniadanie i zajął łazienkę, a ja tymczasem zjadłam przygotowane przez niego kanapki, pochłonęłam małą kawę i wróciłam do sypialni, aby zabrać torbę. Przez miniony rok nadałam temu pomieszczeniu trochę charakteru. Z pomocą mojego przyjaciela przemalowałam ściany na jasnoniebiesko, założyłam zasłony, które spięłam klamrami po obu stronach dużego okna z parapetem idealnym, aby urządzić tam sobie kącik do odpoczywania. Powiesiłam kilka plakatów i ramek ze zdjęciami. Teraz panował tutaj spory bałagan, ale tak czułam się najlepiej.

lost | h.s.Where stories live. Discover now