Rozdział 21.

11K 557 4
                                    

Na miejsce przyjechaliśmy samochodem Harry’ego. Ja siedziałam obok niego, a Perrie i Zayn zajęli fotele z tyłu. Zdążyłam zauważyć, że oprócz powitania w hotelowym pokoju nie są typem pary, która nie może się od siebie odkleić. Co nie znaczyło, że kochali się przez to mniej. Ich uczucia doskonale widać było w sposobie, w jaki na siebie patrzyli albo trzymali za ręce. Obserwując ich, czułam bolesną tęsknotę. Mimo, że Harry nie raz już mnie całował, to jednak brakowało mi tego czegoś, co mieli oni. Ile to jeszcze mogło trwać? Czasami miałam ochotę po prostu pozwolić mu się przelecieć i skończyć z tym.

Ale potem zastanawiałam się, jak można być tak wielką kretynką.

Ja i Styles nie rozmawialiśmy prawie wcale. Zerkałam na niego od czasu do czasu. Pozornie był bardzo skupiony na drodze, ale po nieodgadnionym uśmieszku mogłam się domyślić, że jego głowę zaprząta coś innego. Być może po mojej wczorajszej scenie pojechał gdzieś odreagować. Gdzieś…

Do kogoś.

Nie czułam się zbyt komfortowo na myśl o takim scenariuszu. Sama nie wiem, dlaczego.

- Powinien ci podziękować, Sophie –odezwał się nagle Zayn.

Obróciłam się lekko i spojrzałam na niego, wyraźnie zdziwiona.

- Tak? – zapytałam głupio, a Styles cicho zachichotał. Miałam ochotę trzepnąć go w ramię, ale oczywiście tego nie zrobiłam.

- Za to, że zajęłaś się Perrie w piątek. Była zachwycona. Przez moment myślałem, że mnie dla ciebie rzuci – blondynka roześmiała się i sprzedała mu kuksańca w żebra, ale widać było, że jest zadowolona.

Patrzyłam na Malika i nie mogłam wyjść ze zdziwienia. Ten pozornie chłodny współwłaściciel wielkiej wytwórni płytowej, zawsze nienagannie ubrany i obojętny, właśnie zachowywał się tak… sama nie wiem… młodzieńczo? Jakkolwiek głupio brzmiało, było to dobre określenie.

I tutaj oczywiście swoje trzy grosze musiał wtrącić Harry.

- Będziesz miała poważne trudności, Perrie – zwrócił się do niej, ale patrzył wyzywająco na mnie – Sophie jest raczej… niedostępna.

Spojrzałam na niego ze złością, ale w tym momencie z nieprzyjemnej sytuacji wyratowała mnie Edwards. Poczułam jej chłodną dłoń na swoim ramieniu i uspokajający głos, lekko kpiący:

- Myślę, Styles, że akurat ja nie miałabym problemów.

- Też mi się tak wydaje – wymamrotałam, czując nagły przypływ odwagi – Wszystko zależy od osoby, prawda?

Oczy Harry’ego zalśniły złowrogo, ale rekompensatą za to chwilowe upokorzenie był śmiech Zayna, pełen uznania dla mnie. Tę potyczkę bezspornie wygrałam.

Piętnaście minut później zatrzymaliśmy się przed bramą bardzo dużej posiadłości leżącej na przedmieściach Londynu. Dzielnica ludzi bogatych do obrzydliwości. Przy bramie stała nawet budka ze stróżem, który uważnym spojrzeniem taksował wszystkich przyjeżdżających. Jednak kiedy Harry skinął mu lekko ręką, uśmiechnął się szeroko i pozwolił nam wjechać.

Widok odebrał mi mowę. Przejeżdżaliśmy przez dość długą aleję, otoczoną z dwóch stron szpalerem drzew. Na końcu widziałam jednopiętrową posiadłość, rozświetloną z każdej możliwej perspektywy. Już z tej odległości mogłam zauważyć elegancko ubranych gości krążących po przeszklonym salonie z kieliszkami w dłoniach. Nad tym pomieszczeniem znajdowało się ogromne patio, na razie jeszcze puste, nie licząc może kwartetu smyczkowego, który umilał czas znajdującym się na zewnątrz bogaczom. Patrząc na to wszystko, czułam się jak szara myszka, wyrwana z najgorszej możliwej biedy. Co ja tutaj właściwie robiłam?

lost | h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz