Rozdział 28.

10.7K 537 16
                                    

HARRY’S P.O.V:

Spodziewałem się chyba wszystkiego po tym, co się stało, ale nie jej prośby o odwiezienie do domu. Miałem ochotę zamknąć sypialnię na klucz i zostać z nią tutaj do rana. Abym mógł wprowadzić w życie wszystkie fantazje, które krążyły po mojej głowie tego wieczoru. A tymczasem ona… po prostu chciała wrócić do siebie. Nie tego oczekiwałem.

Kiedy zaczęła całować moją szyję, byłem cholernie zaskoczony. Czułem, że jest bardzo spięta i zdenerwowana, a przypuszczenia na temat jej dziewictwa natychmiast się potwierdziły. Paradoksalnie, to podniecało mnie jeszcze bardziej. To mógłby być dopiero początek. Może nie miała takiej wprawy, jak moje poprzednie partnerki, przez co wszystko trwało dłużej, ale to sprawiało, że byłem jeszcze bardziej napalony. Od dawna czegoś takiego nie czułem.

Ale nie mogłem trzymać jej tutaj wbrew woli. Wiedziałem, że jest skrępowana, a za chwilę pewnie dopadnie ją poczucie winy. Chciałem coś powiedzieć, cokolwiek, co sprawiłoby, że poczuje się lepiej. Leżąc na łóżku i dochodząc do siebie po intensywnym orgazmie, obserwowałem jej przygarbione plecy. Patrzyłem, jak zapina biustonosz i miałem ochotę zedrzeć z dziewczyny to wszystko jeszcze raz. I kolejny. Nie potrafiłem jednak zrobić żadnej z tych rzeczy. Pierwszej – dlatego, że to na pewno zmieniłoby coś między nami. A drugiej – bo bym ją skrzywdził.

Jakby jeszcze bardziej się nie dało, prawda?

Myślałem, że to będzie kolejny jednorazowy numer i kiedy tylko osiągnę cel, stracę zainteresowanie. Tak się jednak nie stało. Miałem wrażenie, że pragnę jej jeszcze mocniej i to mnie przerażało. Jednak nie było żadnej siły, która zmusiłaby mnie do zakończenia tej farsy.

- Dobrze – mruknąłem, zapinając pasek i siadając obok niej.

Nie spojrzała na mnie ani razu, dopóki nie znaleźliśmy się ponownie w samochodzie. Czułem, jak narasta we mnie frustracja. Jednak przerywając ciszę pokazałbym, że ta cała sytuacja w jakikolwiek sposób na mnie podziałała. A to nie wchodziło w grę.

Byłem pojebanym skurwysynem i nienawidziłem siebie za to bardziej niż kiedykolwiek.

Droga do domu Sophie minęła w ciężkim milczeniu. Zerkałem na nią kątem oka i widziałem, jak pustym wzrokiem wpatruje się w punkt przed sobą, zaciskając dłonie na materiale spódnicy. O co chodziło, do cholery? Przecież czuła się dobrze, widziałem to… Zgodziła się, więc jaki był problem?

Odezwała się niespodziewanie, kiedy skręcałem w jej uliczkę.

- Czyli… to już koniec?

Spojrzałem na nią, usiłując zachować kamienną twarz. W rzeczywistości czułem coś dziwnego, jakby… grunt osuwał mi się spod stóp. Tak nie powinno być. Nie powinno.

- O czym mówisz? – zapytałem lekko, ostatnim wysiłkiem woli powstrzymując się od wyrwania kierownicy z deski rozdzielczej.

Zerknęła na mnie niepewnie, pierwszy raz od wyjścia z mojej pieprzonej sypialni.

- O… naszej umowie – zająknęłam się i w uroczy sposób zarumieniła. Zaraz… uroczy? Czy ja naprawdę pomyślałem o niej w takiej kategorii?

Zmusiłem się do uśmiechu i pokręciłem głową.

- Sophie, nasza umowa nie miała żadnych konkretnych ram. Jeszcze… nie wprowadziłem w życie wszystkich moich propozycji. Poza tym… źle byłoby po sobie zostawić wrażenie faceta, który zalicza i olewa, prawda?

- No cóż… - mruknęła, uciekając spojrzeniem – Dotąd nie miałeś z tym problemów.

Jeszcze kilka tygodni temu takie zdanie pewnie by po mnie spłynęło, ale tym razem, ku mojemu lekkiemu przerażeniu, stało się inaczej. Jakoś zabolało, kurwa. Zacisnąłem dłoń na kierownicy i wycedziłem ze sztucznym uśmieszkiem:

lost | h.s.Where stories live. Discover now