Rozdział 11.

13K 600 71
                                    

Powoli, ku mojemu przygnębieniu, zbliżała się dziewiętnasta. Cieszyłam się, że akurat tego wieczora Louis postanowił wybyć na imprezę. Poinformował mnie – kiedy nie zgodziłam się na wspólne wyjście – że pojawi się dopiero nad ranem. Mógł sobie na to pozwolić, czwartek był jego dniem wolnym od pracy.

To zdecydowanie ułatwiało sprawę – mój przyjaciel na sto procent zadawałby pytania, widząc mnie tak wystrojoną, a potem natykając się w drzwiach na swojego równie eleganckiego szefa. Chyba każdy by to zrobił, prawda? A co mogłam mu odpowiedzieć? „Och, wiesz, Loueh, nic takiego, po prostu Harry przyłapał mnie na kradzieży pieniędzy i zaproponował ten idiotyczny układ w zamian za milczenie”. Jakoś wątpiłam, żeby kupił to z uśmiechem na ustach.

Chociaż, szykując się do wyjścia, zastanawiałam się, czy to nie byłoby dobre rozwiązanie. Ale tylko przez chwilę. Nie jestem aż tak głupia. Nie AŻ tak.

Nie założyłam czerwonej sukienki, oczywiście, że nie. Nie zamierzam dawać Stylesowi takiej satysfakcji. Ale chciałam dobrze wyglądać, oczywiście, że tak. Dlatego teraz kręciłam się przed lustrem, oceniając krytycznym spojrzeniem efekt końcowy. Wyciągnęłam z szafy błękitną sukienkę, z dopasowaną górą i rozkloszowaną spódnicą, pasującą zarówno do mojej karnacji, jak i koloru włosów. Poza tym i czarnymi szpilkami, w których i tak nadal byłam znacznie niższa od Harry’ego, nie zrobiłam zbyt wiele. Jedynie zwyczajny, codzienny makijaż i rozpuszczone włosy, plus diamentowe kolczyki. Absolutnie wystarczy, i tak postarałam się aż za bardzo.

Przez moment rozważałam nawet opcję pójścia w dresie, z włosami związanymi w niechlujny kok. Po dłuższym zastanowieniu doszłam jednak do wniosku, że lepiej nie narażać się Stylesowi aż tak. Poza tym… jakąś częścią mnie chciałam zrobić na nim wrażenie. Byłam tylko kobietą, kobietą w towarzystwie bardzo przystojnego mężczyzny.

Zerknęłam na zegar. Dokładnie w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Chwyciłam torebkę i w miarę pewnym krokiem ruszyłam, aby otworzyć. Serce biło mi stanowczo zbyt szybko, ale na to już nic nie mogłam poradzić. W międzyczasie szybko upchnęłam komórkę w niewielkiej przestrzeni kopertówki. Możliwość wezwania pomocy nieco podnosiła na duchu.

Nie myliłam się. Styles wyglądał elegancko i cholernie dobrze. Wąskie, czarne spodnie, biała koszula bez krawata i dopasowana marynarka. Zauważyłam błysk w jego oku, kiedy mnie ujrzał. Jeden – zero, panie Styles. Ręce chował za plecami, a jego włosy były jak zawsze w nieładzie.

Uśmiechnął się lekko, taksując mnie uważnym spojrzeniem. Jeszcze chwila, a zaczęłabym się rumienić. Kiedy ponownie skupił wzrok na mojej twarzy, na jego ustach widniał szeroki uśmiech.

- Nie jest to co prawda, czerwień, ale też w porządku – stwierdził, wyciągając ku mnie dłoń. – Zbieramy się?

Rozejrzałam się nieco zbyt gorliwie po okolicy.

- Nie boisz się tłumu paparazzi? – zapytałam z udawanym zmartwieniem.

- Jestem tylko dyrektorem wytwórni. – odparł, wyraźnie rozbawiony moją ironią – Nie wzbudzam zainteresowania poza większymi imprezami i romansami.

- Och, dobrze wiedzieć, że nie jestem zbyt wielką gwiazdą – zakpiłam, ignorując jego wyciągniętą dłoń i schodząc po schodkach – Co za ulga.

Nie wiedziałam, skąd we mnie taka odwaga. Jeszcze kilka dni temu nie zdołałabym wykrztusić w jego obecności żadnego rozsądnego zdania. Może teraz, tkwiąc w tym chorym układzie po uszy, nie miałam nic do stracenia?

Styles oczywiście nie dał za wygraną. Szybko mnie dogonił – zorientowałam się wtedy, gdy objął mnie, a dłoń położył na moim biodrze, delikatnie marszcząc materiał sukienki. Czułam się dziwnie, przyciśnięta do jego boku. Był cholernie władczy i do końca nie wiedziałam, czy mnie to odstrasza, czy raczej przyciąga. Wiedziałam jedno – znowu bardzo dobrze pachniał.

lost | h.s.Onde histórias criam vida. Descubra agora