Rozdział 36.

10.4K 500 25
                                    

HARRY’S P.O.V:

Wiedziałem, że płakała. Kiedy zasnęła, dotknąłem delikatnie jej policzka i zdałem sobie sprawę, że jest mokry. Wiedziałem, dlaczego. Doskonale to wiedziałem. Wszystko przeze mnie i moje kompletnie popierdolone pomysły.

Z biegiem czasu, kiedy nasza znajomość coraz bardziej się rozwijała, zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, jak ogromny błąd popełniłem. Wiedząc, że taka dziewczyna, jak ona nie zwróci uwagi na człowieka z moją reputacją, posunąłem się chyba do najgłupszego ruchu, jaki kiedykolwiek mogłem wymyślić. Każdego dnia patrzyłem na nią i dostrzegałem, że mnie poznaje. Zaczyna akceptować. Dlaczego nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że polubiłaby moją osobę bez tej całej szopki?

To było proste. Bo od początku nie zamierzałem pokazać jej swojego oblicza. Prawdziwego oblicza, które znała tylko Nathalie i Zayn. Życie nauczyło mnie, że nikt nie docenia dobroci i szczerości. Nawet twoi rodzice. Nikt. Nie potrafiłem już wyjść z tej roli.

A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki Sophie nie pojawiła się w moim życiu.

Całą noc nie mogłem spać, zadręczając się myślami. Nigdy, z żadną kobietą, nie było mi tak dobrze, mimo całego doświadczenia, które posiadały. Seks z nią to świeżość i niewinność w czystej postaci. Czułem się inaczej. Czułem, że chcę sprawić jej jak najwięcej przyjemności. Bez bólu. Po prostu mi zależało. Mi, człowiekowi, który gardził jakąkolwiek formą zaangażowania.

Ostatecznie sam wpadłem w zastawioną przez siebie pułapkę.

Wstałem wcześniej niż Sophie, nie chcąc widzieć jej spojrzenia natychmiast po przebudzeniu. Wiedziałem, że to nie będzie łatwy dzień. Za kilka godzin mieliśmy lot powrotny, ale do tego czasu musiałem udawać, że wszystko jest w porządku. Tylko to umiałem. Udawać. Popieprzony ze mnie skurwysyn.

Przygotowałem śniadanie, usiłując powstrzymać nerwowe drżenie rąk. Pół godziny później usłyszałem jej ciche kroki, przemierzające schody i salon. Nie odwracałem się, w napięciu czekając na jakiekolwiek słowa. Nic takiego nie nastąpiło. Dlatego pod pretekstem podania kawy, pochyliłem się nad blatem i spojrzałem na Sophie. Uśmiechnęła się blado, ale widziałem wyraz jej oczu. Który złamał mnie w środku.

- O której mamy samolot? – zapytała cicho, bez apetytu skubiąc bagietkę.

- Um… - odchrząknąłem lekko, chcąc brzmieć pewniej – O czternastej. Chciałabyś jeszcze gdzieś iść?

- Nie – powiedziała, wpatrzona z uwagą w czarny płyn wypełniający dzbanek – Pójdę na plażę. Chciałabym zostać… sama. Przepraszam.

- Och . Jasne – wzruszyłem ramionami, próbując tym gestem ukryć fakt, że naprawdę mnie to zabolało. – Nie ma sprawy, ogarnę trochę dom.

- Dziękuję – jej głos, sposób w jaki mówiła, doprowadzał mnie do szału. Miałem ochotę wstać i rzucić czymś o ścianę. Albo potrząsnąć nią, aby w końcu zaczęła ze mną normalnie rozmawiać.

Ale nie zrobiłem tego. Oczywiście, że nie.

Obserwowałem przez okno, jak idzie powoli przez plażę. Niemal nad samym brzegiem usiadła, krzyżując nogi w kostkach. Dopiero teraz zauważyłem, że ma na sobie moją koszulę, przez co wyglądała jeszcze drobniej. Na pewno myślała, że faktycznie ogarniam dom, ja jednak przez dłuższą chwilę stałem, oparty rękami o blat i patrzyłem na jej plecy. Widziałem, jak drżą i nie wytrzymałem napięcia. Chwyciłem jedną ze szklanek, odwróciłem się i z całej siły zamachnąłem. Naczynie uderzyło z hukiem o przeciwległą ścianę, rozpadając się na milion kawałeczków. Wiedziałem, że tego nie usłyszała, wszystko zagłuszał ten cholerny szum morza.

lost | h.s.Where stories live. Discover now