Rozdział 24.

10.1K 548 54
                                    

Od przyjęcia organizowanego przez rodziców Harry’ego minęły trzy dni. Przez ten czas nie kontaktowaliśmy się ze sobą. Żadnych sms-ów, telefonów, maili, nic. Nie widywałam go nawet w pracy – przychodziłam tam wcześniej, od niego i do godziny czternastej nie opuszczałam studia, poza krótką przerwą obiadową w kafejce. Styles przesiadywał w swoim gabinecie i nawet nie zaglądał do mnie i Louisa. Idealny spokój.

Mimo wszystko pod koniec drugiego dnia zaczęłam czuć się nieco… dziwnie. Za każdym razem, kiedy ktoś wchodził do naszego studia, odwracałam gwałtownie głowę, aby sprawdzić, czy to może nie on. Kiedy okazywało się, że to tylko pracownik innego działu albo Zayn czułam… rozczarowanie? Niewielkie, ale tylko takie określenie nasuwało mi się na myśl, aby nazwać to, co czuję.

Wychodząc z wytwórni, zerknęłam na drzwi gabinetu. Były zamknięte, jak zwykle, a Katie obdarzyła mnie tylko promiennym uśmiechem. Odwzajemniłam go z trudem i przyspieszyłam kroku. Sama nie wiedziałam, co właściwie się ze mną dzieje. To ja byłam stroną, która poprosiła o trochę czasu. Dlaczego więc nagle zaczęło mi to tak doskwierać?

Kiedy wieczorem wróciłam do domu, zauważyłam spakowaną, niewielką torbę podróżną mojego przyjaciela. Powoli odwiesiłam płaszcz, nie odrywając zdziwionego spojrzenia od bagażu. Jeszcze jakieś zaskoczenie?

- Louis? – zawołałam, rozglądając się po mieszkaniu i kierując swoje kroki do salonu.

Z drzwi w głębi pomieszczenia wyłonił się mój wyraźnie zaaferowany przyjaciel, dzierżący w dłoniach mały stosik koszulek. Oparłam się o kanapę, zaplatając ręce na piersiach i wpatrując w niego uważnie. Na widok mojej miny zatrzymał się, a na jego twarzy wreszcie pojawiła skrucha.

- Przepraszam, Sophie, to nagła sytuacja… - zaczął się tłumaczyć, nieświadomie miętosząc ubrania w dłoniach – Zupełnie zapomniałem, że Lottie ma urodziny, rano zadzwoniła do mnie mama… Kupiłem jakiś prezent i jadę, na kilka dni… Powinienem być w piątek, naprawdę przepraszam…

Potrząsnęłam głową, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. Cały Louis, jak zawsze roztargniony nawet na tyle, żeby zapomnieć o urodzinach siostry.

- Nie przepraszaj, przecież rozumiem – uniosłam obie dłonie, chcąc powstrzymać go od dalszych tłumaczeń.

Louis uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością i niemal biegiem ruszył do przedpokoju. Obserwowałam, jak na siłę upycha T-shirty w niewielkiej przestrzeni torby i z trudem zasuwa suwak. Na koniec, swoim zwyczajem bałaganiarza, zaczął uklepywać bagaż, aby nadać mu bardziej foremny kształt. Kiedy prychnęłam śmiechem, spojrzałam na mnie z wyrzutem. Od razu spoważniałam, chociaż kąciki ust wciąż lekko mi drżały.

Kiedy skończył swoją ciężką pracę, a ja w tym czasie wyszłam na korytarz, odwrócił się do mnie i przyciągnął do siebie, mocno obejmując. Odwzajemniłam uścisk i pocałowałam lekko w policzek. Louis popatrzył na mnie z troską.

- Poradzisz sobie? – zapytał, jakbym była małym dzieckiem. Może i dzieliła nas różnica kilku lat, ale to jeszcze naprawdę o niczym nie świadczyło.

- Zawsze sobie radzę – wywróciłam oczami – Jakby coś, zadzwonię do Patricii albo Perrie.

Chłopak uśmiechnął się, wyraźnie uspokojony. Nacisnął klamkę i otworzył drzwi, ale w progu obejrzał się jeszcze i zawołał:

- Będę dzwonić, mała! Trzymaj się!

- Pozdrów ode mnie Lottie! – zawołałam, patrząc, jak wsiada do swojego samochodu i odpala silnik, machając mi jednocześnie.

Dopiero, kiedy zamknęłam drzwi i znalazłam się w dziwnie pustym, cichym mieszkaniu zrozumiałam, że w obecnej sytuacji wcale nie będzie tak łatwo, jak to przedstawiłam Louisowi.

lost | h.s.Where stories live. Discover now