Rozdział 7.

12.5K 563 45
                                    

- Proszę cię, w razie czego – dzwoń. Przyjadę natychmiast.

Louis zaparkował pod wytwórnią i patrzył na mnie wyjątkowo poważnie. Powoli się ściemniało – październik w Londynie nie wyglądał zbyt optymistycznie. Szaro, ponuro i deszczowo. Wychodząc, opatuliłam się w ciepły płaszcz, ale nawet pomimo ogrzewania w aucie moje dłonie były bardzo zimne. Zastanawiałam się tylko, czy jest to spowodowane wyłącznie chłodem. Śmiałam wątpić.

Uśmiechnęłam się do niego niewyraźnie i odpięłam pas. Chciałam jak najszybciej znaleźć się na miejscu, odwalił swoją robotę i wyjść. Z powrotem przebywać jak najdalej od mojego dziwacznego szefa. Uścisnęłam uspokajająco dłoń Louisa, mocno zaciśniętą na gałce zmiany biegów. Żyły na jej grzbiecie wyraźnie się odznaczały, jak zwykle, kiedy się denerwował. Przez to stresowałam się ze dwa razy bardziej.

- Wiem, Louis. Spokojnie. Sam powiedziałeś, że… nie zrobił nikomu krzywdy – ciężko mi było dokończyć to zdanie bez nerwowego przełknięcia śliny.

- No bo niby tak było, ale… to jest Styles. Nie ufam mu nigdy w stu procentach – mruknął chłopak, po czym głęboko odetchnął – Dobra, mała. Idź tam, uważaj na siebie i… naprawdę nie zawaham się tu wpaść, gdybyś za długo nie dawała znaku życia. Wiesz o tym, prawda?

Przewróciłam oczami, ale tak, aby nie mógł tego zauważyć. Nienawidził, kiedy tak robiłam. Zamaskowałam ten gest, udając, że usilnie szukam czegoś w torbie.

- Tak, tak, Lou. Obiecuję, że zadzwonię – pochyliłam się w jego stronę i przelotnie pocałowałam w policzek – Idę. Im szybciej wejdę, tym szybciej wyjdę. Do zobaczenia.

Tomlinson mruknął coś w odpowiedzi, ale nie usłyszałam już, co. Kiedy tylko usłyszałam trzask drzwiczek, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam pewnie w kierunku wejścia. Przynajmniej miałam nadzieję, że tak to wyglądało.

Pchnęłam drzwi i znalazłam się w ciepłym i wyjątkowo cichym holu. O tej porze od dwóch godzin praktycznie nikogo tutaj nie było oprócz kilku sprzątaczek i pracusiów zostających nadliczbowo. To znacznie ułatwiało moje zadanie. Na myśl o nim serce podchodziło mi do gardła, ale wiedziałam, że nie mam innego wyjścia.

Przeszłam przez pogrążone w ciszy atrium i skręciłam w boczny korytarzyk, znacznie ciemniejszy. Z każdym krokiem mój strach wzrastał. Zastanawiałam się, czy Styles już tam na mnie czeka, czy jak zwykle się spóźni. Miałam nadzieję mimo wszystko na to pierwsze. Przynajmniej nie zaskoczyłby mnie znowu… w taki sposób.

Ostrożnie nacisnęłam klamkę i zajrzałam do środka. Dobiegł mnie cichy głos Eda Sheerana. A więc moje życzenie się spełniło. Harry najwidoczniej mnie usłyszał, bo obrócił się od razu, z uśmiechem na ustach. Zauważyłam, że był ubrany znacznie mniej… sztywno – ciemne dżinsy i koszulka z Ramones również do niego pasowały. Mojej uwadze nie uszedł również fakt, że na stoliku w kącie stała butelka wina i dwa kieliszki. O kurwa. To zdecydowanie mi się nie podobało.

Styles podążył za moim spojrzeniem i powiedział:

- Pomyślałem, że można by się czegoś napić. Przed nami trochę pracy.

- Zadowoliłabym się zwykłą herbatą – wymamrotałam, wchodząc do środka i zdejmując rękawiczki. Drzwi przezornie pozostawiłam uchylone.

Pobożne życzenia. Styles niemal natychmiast wstał i podszedł do nich leniwie. Mimo, że stałam tyłem, doskonale słyszałam szczęk zamka i poczułam, jak włoski na moim karku się jeżą. Zanim zdążyłam ponownie skupić uwagę na Stylesie i odzyskać kontrolę, zorientowałam się, że do mnie podchodzi. Odruchowo się spięłam.

lost | h.s.Where stories live. Discover now