Rozdział 30.

10.4K 511 19
                                    

HARRY’S P.O.V:

Kiedy usłyszałem huk i brzęk tłuczonego szkła, dochodzące z domu Sophie, bez słowa się rozłączyłem. Tak, dokładnie w środku rozmowy. To był impuls. Wcisnąłem byłe jak telefon do tylnej kieszeni dżinsów i popędziłem w kierunku jej mieszkania. Dwoma skokami pokonałem schody i wpadłem do środka, przez drzwi, które zostawiła otwarte.

Szybko zlustrowałem korytarz. Zauważyłem szczątki potłuczonej szklanki i sok pomarańczowy rozbryzgany po płytkach i ścianach. Obok tego bałaganu siedziała Sophie. Opierała się plecami o futrynę, a ramionami ciasno oplotła kolana. W jednej dłoni kurczowo ściskała słuchawkę, z której dochodziły jakieś krzyki.

Nie zważając na szkło i lepką ciecz, doskoczyłem do niej i klęknąłem przed dziewczyną, zaglądając jej w oczy. Ich wyraz mnie przeraził, był taki… pusty. Patrzyła przed siebie, jakby nic nie widziała, a po policzkach spływały jej łzy. Nawet nie szlochała. Takie milczenie było chyba jeszcze gorsze.

- Sophie… - lekko potrząsnąłem ramieniem dziewczyny – Co się dzieje?

Dopiero po tym, jak się odezwałem, jakby częściowo się ocknęła. Zamrugała powiekami, spod których wypłynęło jeszcze więcej łez. I wtedy po raz pierwszy z jej ust wyrwał się szloch.

- Mój ojciec… On… - mówiła, przerywając, jakby nie chciała skończyć.

- On… co? – chciałem ją ponaglić. Cokolwiek, dzięki czemu mógłbym zacząć w jakiś sposób działać. W słuchawce ciągle słyszałem te cholerne krzyki, które wytrącały mnie z równowagi. – Sophie, powiedz… proszę…

- Nie żyje… Harry… on nie żyje… - po ostatnich słowach schowała twarz w dłoniach, a jej ramionami wstrząsnął szloch.

Przez chwilę nie wiedziałem, co zrobić. Nie znałem sytuacji rodzinnej Sophie i trochę zaskoczył mnie fakt, że jest tak zszokowana. Zupełnie, jakby nie miałam z nim kontaktu od dłuższego czasu. Zmusiłem się jednak do racjonalnego myślenia. Delikatnie wyplątałem telefon z palców Sophie i przytknąłem słuchawkę do ucha.

- Sophie! Sophie, do cholery, odezwij się! – znałem ten głos. Wolverhampton… to musiał być Liam, ten jej przyjaciel.

- Tu Harry Styles – powiedziałem szybko, chcąc go trochę uspokoić – Sophie jest ze mną, ale nie da rady teraz rozmawiać. Kiedy odbędzie się pogrzeb?

- Um… jutro. Jutro o czternastej – szybko. W Londynie z ceremonią czekało się co najmniej dwa dni. – Załatwiłem wszystkie formalności.

Co miałem powiedzieć? „To świetnie?”. Chyba zdecydowanie nie wypadało, odparłem więc tylko:

- Niedługo się tam pojawimy.

Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się i odłożyłem słuchawkę gdzieś obok, na podłodze. To teraz nie było ważne. Nie zastanawiając się za bardzo, usiadłem obok Sophie i objąłem ramionami, mocno do siebie przytulając.

A jednocześnie dwie rzeczy wzbudziły mój strach. Pierwsza – to, że właśnie porzucałem wszystkie zobowiązania w Londynie i wyjeżdżałem z tą dziewczyną do Wolverhampton. Druga – że tak bardzo bolał mnie jej płacz.

                                                                                ***

Kiedy Harry usiadł obok mnie i mocno przytulił, wszystkie emocje puściły. Moim ciałem wstrząsał szloch, a łzy niepowstrzymanie płynęły. Podświadomie zdawałam sobie sprawę, że moczę mu całą koszulę, ale nie potrafiłam się powstrzymać.

Mój ojciec umarł. Mój ojciec, od którego uciekłam, bo zrobił z życia naszej rodziny piekło. Przed oczami miałam jednak zupełnie inne obrazy – te z dzieciństwa, kiedy był zwyczajnym, kochającym tatą. Kiedy miałam pięć lat, a on uczył mnie jeździć na rowerze. I jak strasznie płakałam, gdy zdarłam sobie kolano, a on uklęknął przede mną i otarł mi łzy z policzków. Przytulał mnie tak długo, aż się uspokoiłam. Kiedy chwaliłam się ocenami, a za dobre stopnie zawsze szliśmy razem na lody i rozmawialiśmy o poważnych rzeczach. Ojciec z ostatnich dwóch lat jakby zniknął. Jakby ktoś wymazał mi z pamięci te złe chwile.

lost | h.s.Where stories live. Discover now