Rozdział 29.

10.5K 523 19
                                    

Myślałam, że to tylko pusta obietnica z jego strony, pozytywnie mnie jednak zaskoczył. Chyba pierwszy raz pomyślałam o spotkaniu ze Stylesem w tych kategoriach. Kilka minut przed 14, w momencie, kiedy kończyłam rozmowę przez telefon stacjonarny, moja komórka rozbrzmiała w torbie porzuconej gdzieś na korytarzy. Przeprosiłam Nialla, obiecałam mu, że jeszcze w tym tygodniu się spotkamy i popędziłam, ile sił w nogach, aby zdążyć odebrać. Kiedy jakimś cudem udało mi się odnaleźć torebkę i wcisnąć zieloną słuchawkę, usłyszałam w niej głos mojego szefa:

- Właśnie wyszedłem z wytwórni, za pięć minut będę pod twoim domem.

Zachowywał się tak, jakby nie przyjmował żadnej odmowy. Z drugiej strony dałam mu do zrozumienia, że chętnie spędzę z nim czas – sama siebie teraz nie rozumiałam – więc chyba nie należało się dziwić.

Dokładnie pięć minut później stał przed moimi drzwiami. Louis był jeszcze w pracy, więc nie obawiałam się setki niepotrzebnych pytań. Gestem wskazał mi zaparkowany samochód, a kiedy spojrzałam na niego pytająco, powiedział:

- Nie wiem, jak ty, ale ja jestem głodny. Idziemy coś zjeść.

I tym sposobem siedziałam teraz na zielonej, kwadratowej pufie, przy szklanym stoliczku, a naprzeciw mnie Harry Styles zajadał stertę naleśników polanych czekoladą. Sama nie wiedziałam, czy gapić się na niego z opadniętą szczęką, czy zacząć się śmiać. Na razie obydwie te rzeczy uniemożliwiał mi fakt, że przede mną stał taki sam talerz parujących placków, z jedną tylko różnicą – były polane syropem klonowym.

Całe to miejsce cholernie mi nie pasowało do mężczyzny siedzącego przede mną. Było raczej w stylu naszych babć, a nie młodego chłopaka, z forsą i sukcesami na koncie. Za ladą stała nawet jakaś starsza pani, uśmiechająca się do klientów. Musiałam jednak przyznać – miejsce było cudowne, jedzenie pyszne, a ludzi w kawiarni istny tumult – i to przedstawicieli różnych klas społecznych.

- Widzę, jak na mnie patrzysz, Sophie – usłyszałam jego lekko rozbawiony głos – Zastanawiasz się, jakim cudem ktoś taki, jak ja może znać takie miejsce, jak to?

Skinęłam głową, lekko zawstydzona łatwością, z jaką Harry odczytywał moje emocje.

- No cóż, znam to miejsce od małego. Przychodziłem tutaj z babcią, kiedy jeszcze żyła – wskazał głową na uśmiechniętą właścicielkę – Były przyjaciółkami.

- Och. Rozumiem. – no tak, to wszystko wyjaśnia. Nie wiedziałam, jednak, co więcej mogę powiedzieć.

Cała ta sytuacja była tak dziwna, że aż miałam ochotę parsknąć śmiechem. Zazwyczaj spotykałam się z nim w drogich restauracjach, klubach, ewentualnie – w moim mieszkaniu. Nigdy na lunchu w przytulnej kawiarni. Styles najwyraźniej próbował mi udowodnić, że posiada jaśniejszą stronę osobowości, a rozglądając się dookoła, byłam w stanie w to uwierzyć.

- Ilu chłopaków miałaś? – oczywiście. Zawsze musiał walnąć coś, co zburzyło moje pozytywne wrażenia.

Podniosłam na niego wzrok, zaskoczona i nieco zażenowana. Naprawdę chciał wiedzieć o moim doświadczeniu w relacjach damsko – męskich. Byłam pewna, że wtedy… po naszym wyjściu z klubu… domyślił się, że jest ono zerowe. Ni mniej, ni więcej – dokładnie zerowe. Na każde, nawet najmniejsze wspomnienie tamtej nocy czułam dreszcz. Nic dziwnego, nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłam. A on był w tym naprawdę dobry.

- Dlaczego pytasz? – wydukałam, chowając twarz za kurtyną włosów.

- Z ciekawości – usłyszałam jego rozbawiony głos, a chwilę później palce chłopaka odgarnęły mi część loków na plecy, tak, że nie mogłam ukryć przed nim rumieńca. Na ten widok jego wzrok dziwnie zmiękł, a palce musnęły gorący policzek. – Nie musisz się wstydzić.

lost | h.s.Where stories live. Discover now