" Supermarket''

14.6K 1.5K 215
                                    

Gorąco... Ledwo wyszłam z domu i już tego żałuję. Przeżyłabym jeden dzień bez budyniu. Gdybym wiedziała, że słońce jest dzisiaj tak bezlitosne, skazałabym samą siebie na cierpienie, związane z brakiem ukochanego deseru. Naprawdę. Teraz już za późno. Muszę jakoś wytrzymać. Ten kto zaprojektował słońce, nie przemyślał skutków ubocznych. Bez słońca ludzie żyliby jak wampiry. Ale nie byłoby upałów. Meh.. Marzenia. Wchodzę do klimatyzowanego sklepu jak do raju.

- Życie - mruczę pod nosem i ruszam do alejki z nabiałem.

- No witam, wywłoko - kurwa. Spoglądam na moją "koleżankę" .

- Lydia - uśmiecham się z kpiną. - Popiłaś już gorzki smak porażki?

- Nie, popiję go jak postawię na swoim! To ja powinnam pełnić rolę kapitanki!

- Ups? Mam ci współczuć?

- Oddaj mi stanowisko!

- Widzisz ten palec? - pokazuję najwspanialszy palec, jaki człowiek posiada, a mianowicie środkowy. - A wiesz, co on oznacza? WAL SIĘ! - z mojej twarzy nie schodzi uśmieszek. - Pogódź się z tym, że gram w siatkówkę lepiej niż ty.

- Trener się pomylił! - oburza się i tupie nogą w posadzkę.

- Może tak, może nie - śmieję się. - Ważne, że to mnie musisz słuchać, Lydia, a nie na odwrót.

- To się zmieni!

- Jak? Pozostałe dziewczyny z drużyny jakoś nie mają ze mną problemu.

- Bo są ułomne.

- Ty bardziej - zabieram z pułki cztery kartony mleka. No co? Trzeba się zabezpieczyć na każdą możliwą sytuację kryzysową.

- Będziemy mieli nową trenerkę - uśmiecha się perfidnie. - Owinę ją sobie wokół palca.

- Uuu, nie miałam jeszcze znajomej lesbijki - prycham. - Jesteś pierwsza.

- Wypchaj się, idiotko.

- Bla bla... Pocisk stulecia. Odpuść Lydia. Ta baba jest na zastępstwo na pół roku. - odrzuca swoje czarne kosmyki i odwraca się.

- Doigrasz się! - odpowiada i znika w alejce ze słodyczami. Niech ci tyłek urośnie ty zidiociała kretynko. Niech pojawi ci się cellulit tak wielki, że jedynym sposobem na jego usunięcie, będzie amputacja kończyn. Wpadnij pod kosiarkę stuknięta hieno, niech ci przeora ten krzywy ryj. Na samym końcu wpadnij do paszczy krokodyla, niech cię wydali w postaci gówna. Przynajmniej tyle jej naturalnego wyglądu. Jak ja jej nienawidzę. Od przedszkola mam ochotę ją zabić. Sięgam jeszcze po dziesięć paczek budyniu waniliowego i pięć czekoladowego. Jak umierać, to z budyniem. Podchodzę do kasy i wykładam swoje produkty na taśmę.

- Siema młoda - Bradin szturcha mnie w ramię i spogląda na moje zakupy. - Tfu.. Nie zasłodzisz się? Budyń latem? Fuj!

- Bo ci zaraz wetknę kij od grabi do dupy. Poręczne, wiesz? Bo jak będziesz szedł po plaży to od razu zagrabisz swoje ślady! - odsuwa się ode mnie.

- Ja się ciebie boję, a wiem do czego jesteś zdolna. - posyłam mu mordercze spojrzenie. - Zapomniałem piwa - uśmiecha się.- Taka niezdara ze mnie. No to cześć.

- Dzień dobry, jednorazówkę doliczyć? - pyta kasjerka.

- Tak, proszę. - pakuję swoje zakupy, a potem reguluję płatność. No to czas wejść do tego piekła, zwanego San Francisco w godzinach popołudniowych. Jeju Gorąco. Dlaczego nie mieszkamy na Alasce? Wolę ciągły deszcz, niż te pieprzone upały. Kalifornia i jej pieprzony klimat. Staram się iść w cieniu drzew, ale oczywiście niewiele ich przy chodniku rośnie.

- DARCY! - zatrzymuję się i odwracam się w stronę wołania. - PIĘĆ! - krzyczy Cody.

- Jak do cholery? - pytam. - To miasto jest ogromne! A my ciągle na siebie wpadamy!

- To przeznaczenie - śmieje się. - A teraz wybacz idę do sklepu, po jakieś zimne piwo i lody, bo inaczej nie dam rady funkcjonować.

- Witamy w San Francisco - mówię z rozbawieniem. - Taki mamy klimat.

- Taa - prycha. - Domyśliłem się. A wiesz jak? - uśmiecha się, pokazując słodkie dołeczki. - Spojrzałem na niebo. Widzisz? - wskazuje na słońce. - To czyni gorąco. - zaczynam się śmiać. - I wiesz jak jeszcze? Czuję jak moja koszulka przykleja mi się do pleców. - uśmiecha się jeszcze szerzej. - To pot. Powstaje poprzez gorąco.

- Musisz się leczyć - nabijam się. - Majaczysz.

- Pf - prycha. - Idę do sklepu. Miłego dnia i smacznego budyniu. Fu - otrząsa się.

- Spadaj, sam jesteś fu.

- Ja siebie jeść nie muszę. Pamiętaj. PIĘĆ! - pokazuje mi dłoń, a potem ze śmiechem idzie w kierunku supermarketu. Odwracam się i ruszam z miejsca. Nagle podskakuję na dźwięk klaksonu.

- Posrało cię, tępa dzido? - krzyczę na kierowcę, którym okazuje się mój głupi kuzyn.

- A ja mam klimatyzacje - droczy się.

- Weź mnie ze sobą - błagam.

- Nie - zasuwa szybę i odjeżdża. Ja go rozszarpię. Przechodzę jeszcze dwie przecznice i dochodzę do domu. Ku mojemu zdziwieniu zastaję na podjeździe samochód tego zdrajcy. Wchodzę do domu, a potem rzucam zakupy na stół.

- No hej - uśmiecha się Bradin. - jak słoneczko? Nie poparzyło cię? - podchodzę do niego z uśmieszkiem i bez zastanowienia moje kolano spotyka się z jego kroczem. - O KURWA! - jęczy i pada na ziemię.

- Zasłużyłeś sobie - nachylam się nad jego twarzą. - Nie zadzieraj ze mną. Miłego dnia. - idę do siebie i pierwsze co robię to pozbywam się ubrań i wchodzę do łazienki pod strumień zimnej wody. Uf. Ulga.

------
Hej misie ❤️
Nasza Darcy coś agresywna 😂😂
No i kolejne przypadkowe spotkanie z Codym ❤️
Buziole ❤️

Słodko gorzkaWhere stories live. Discover now