Rozdział 4

340 20 2
                                    

RON POV
Oglondałem jak Kayla ucieka. Leciała w stronę szczęścia. Wiem, że będzie szczęśliwa, a mnie już zaczęło jej brakować. Zaczynałem się zastanawiać dlaczego jej nie powiedziałem albo dlaczego nie poleciałem z nią. Proponowała mi to. Będę za nią tęsknić. Już to wiem, była jedyną osobą, która nigdy się ze mnie nie śmiała i zawsze była zadowolona z mojej pracy. Może po prostu tego nie okazywała. Żal mi jej, ale tak będzie lepiej.

KAYLA POV
Leciałam, na sobie czułam wzrok. Isa była moimi oczami. To był Ron. Mógł lecieć. Nie zrobił tego. Mogłam mu powiedzieć, ale teraz to zamierzchłe czasy. Lecę w przyszłość i wszystko co było tutaj, zostaje i nie ma prawa wpłynąć na nowy rozdział w moim życiu.

RON POV
Długo wpatrywałem się w Kaylę. Później kiedy zniknęła mi z oczu stałem tam dalej i wpatrywałem się w nocne niebo. Kiedy się obudziłem, dopiero do mnie dotarło, że spałem na trawie. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Musiałem wracać do wioski. Nie chciałem tego i nie miałem zamiaru mówić niczego o Kayli. Niech się sami domyślają. Wszedłem do kuźni. Moja lista zadań każdego dnia wygląda tak samo, więc zająłem się pracą żeby nie myśleć o Kayli. Trwało może jakieś dwie godziny kiedy to tata przyszedł po mnie.
- Synu, idziemy do twierdzy.- powiedział głosem nie znąszącym sprzeciwu.
- Coś się stało?
- Kayla zniknęła.- zmroziło mi krew w żyłach. Już wiedzą. Poszedłem za ojcem. Musiałem wytrzymać. Z resztą nawet nie wiedziałem, gdzie poleciała, a znając Kaylę leciała na żywioł.
- Cisza! Kayla zniknęła! Może zaszyła się w lesie, a może uciekła. Nie ma jej smoków, ale to jeszcze nie powód do paniki. Kayla nie raz odnajdywała się w lesie. Idziemy szukać! Wszyscy!- wódz powiedział, że idą wszyscy, ale ja nigdy nie chodziłem na poszukiwania. Zostałem więc w twierdzy, aż wszyscy się rozejdą.
- Ron co ty tu jeszcze robisz?
- Nigdy nie chodzę na poszukiwania, dlatego czekam kiedy zostanie przydzielone mi jakieś zadanie.
- Tym razem potrzebni są wszyscy, ale powiedz mi czy wiesz gdzie może być Kayla?
- Niestety nie.- odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo nie miałem zielonego pojęcia gdzie jest. Jedyne co wiedziałem i co było pewne to to, że jest daleko, ale tego nie mówiłem.- A dlaczego potrzebni są wszyscy?
- Jej rodzice podejrzewają, że uciekła dlatego większość ludzi płynie statkami na poszukiwania. Reszta idzie na poszukiwania.
- Dobrze, a co wódz uważa o temacie ucieczki?
- Nie wiem. Żeby uciekać musiałaby mieć jakiś powód, a ty co i tym myślisz?
- Nie zdziwił bym się gdyby uciekła.
- Dlaczego tak myślisz?
- Jej rodzice dali jej chyba trzy miesiące na znalezienie sobie kandydata na męża, po tym czasie mieli sami dla niej wybrać. Ona tego nie chciała. Wie dobrze wódz co zawsze powtarzała.
- " Moje miejsce jest w siodle smoka, w przestworzach."
- Dokładnie, ale mam nadzieję, że tylko zaszyła się gdzieś w lesie.- Wiem, że to nie prawda, ale nie mogę się zdradzić.
- Podoba ci się?- Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, a nie pytanie. Nie miałem co oszukiwać.
- Nie mam szans. Jej rodzice się na mnie nigdy nie zgodzą.
- Skąd ta pewność?
- Wczoraj odbyły się w ich domu takie jakby eliminacje. Gdyby nie to, że była tam Kayla jej ojciec wywalił by mnie za fraki przez okno.
- Czyli w zasadzie powodem całego tego zamieszania są jej rodzice. Jeśli się znajdzie porozmawiam z nimi.
- Ja już pójdę.
- Walcz o nią i o miłość.
- Jeśli się znajdzie tak zrobię.- Wyszedłem. Musiałem urwać temat. Poszedłem w las. Tą mało uczęszczaną część lasu. Wiedziałem, że było to bezcelowe, ale mogłem sobie pochodzić po lesie. Lubiłem to miejsce i tą czynność. Najbardziej lubiłem przychodzić w nocy. Może na to nie wyglądam, ale lubię ćwiczyć. Potrafię nawet nieźle walczyć. Pamiętam jak kiedyś się wymknąłem i spotkałem Kaylę. Miałem wtedy mój stary strój do ćwiczeń. Był dość niezniszczalny i wygodny. Długie, mocne spodnie, wysokie, skórzane buty, szara, krótka tunika z długimi rękawami. Na rękach miałem dodatkowo karwasze z grubego sznuru, a na dłoniach rękawiczki. Miałem dodatkowo skórzany pas z herbem, który sam wymyśliłem na klamrze. Na ramionach miałem metalowe, ale bardzo lekkie naramienniki, które mocowałem skórzanymi paskami. Miałem dużo broni na sobie, która ukryta była pod ciemnozieloną, długą peleryną z kapturem. Nikt by mnie nie rozpoznał. Peleryna pomimo, że była długa wygodnie się w niej walczyło i wyjmowało się z pod niej broń. Wtedy właśnie spotkałem Kaylę. Robiła to samo co ja - ćwiczyła. Nie chciałem wchodzić jej w drogę, ale niestety zostałem zauważony. Nie wiedziałem kiedy zostałem zaatakowany. Zacząłem się bronić. Nie chciałem jej skrzywdzić, ale miała strasznie dużo siły jak na dziewczynę. Walczyła mężnie, ja z resztą też. Widać było, że chce zobaczyć moją twarz. Długo jej na to nie pozwoliłem, w zasadzie to do samego końca. Ale po jakieś godzinie walki teren przestał mi sprzyjać. Szedłem tyłem z górki. To musiało się skończyć upadkiem, dlatego starał się ratować i wyjść z tego cało i zwycięsko. Miałem to już prawie, ale kiedy chciałem zrobić wyskok przesunąłem się w tył. Mojemu wzrokowi umknął kamień, kiedy opracowywałem plan. Wywinołem orła i pomimo szybkiej reakcji próby powstania do pionu. Kayla wykorzystała to i przyłożyła mi swój topór do gardła. Poczułem zimną stal na krtani. Miałem jeszcze szansę powstać, ale widziałem że Kayla już ledwo stoi na nogach, a nie chciałem jej bardziej męczyć. Wiem, że nie poddała by się. Wolałem nie ryzykować tym, że ją uszkodzę. Z jej profesją kontuzja nie wróży nic dobrego. Poddałem się, puściłem miecz i uniosłem ręce w geście poddania się i czekałem na dalszy bieg wydarzeń.
- Kim jesteś?- Nie odpowiedziałem. Nie chciałem tego robić. Jej zainteresowanie wzrosło, a brak odpowiedzi nie podobał się jej. Mocniej przyłożyła topór do mojej krtani.
- Odsłoń twarz!- Krzyczała, a to nie wróżyło niczego dobrego. Zrobiłem to, co kazała. Odsłoniłem twarz. Wzięła topór z mojej szyi i patrzyła z niedowierzaniem na mnie. Nic dziwnego, mój płaszcz rozłożył się na boki ukazując całe uzbrojenie i strój. Usłuszałem cichy szept niedowierzania, który prawdopodobnie nie był kierowany do mnie.
- Ron?- Nic nie robiłem dalej leżałem na ziemi z uniesionymi rękoma. Po chwili Kayla do mnie podbiegła i uklękła. Zaczęła mnie przepraszać nie dają mi dojść do słowa.
- Kayla!- Wreszcie się udało, zamilkła.- Wszystko gra. Jest ok. Jestem cały, nie musisz przepraszać. Dziękuję za walkę.- Wstała i podała dłoń pomagając mi wstać. Skorzystałem z pomocy i doszedłem do pionu. Zabrałem miecz z ziemi i schowałem do pochwy. Kayla przyglądała mi się z zaciekawieniem.
- No, mów wreszcie.
-  Nadawał byś się do walki. A jeśli można, gdzie zdobyłeś taki strój i taką broń.
- Sam sobie zrobiłem.
- Dobra, pokazuj co tam masz.- Uwielbiam jej bezpośredniość. Razem rozmawialiśmy dobre pół nocy. Pokazałem jej parę ciekawych chwytów, a ona podszkoliła mnie trochę w technice. Tak minęła mi jedna z przyjemniejszych nocy. Po tym incydencie Kayla zaczęła mnie szanować. Przedtem nie interesowała się mną. Nie naśmiewała się ze mnie i nie biła mnie, ale też traktowała mnie jak powietrze. Nie zwracała na mnie uwagi, a po tej jednej nocy zawsze jeśli mnie spotkała witała mnie uśmiechem i starała się zamienić parę słów. Rozmyślałem nad tym dość długo, aż nagle z tego wszystkiego wyrwał mnie ryk. Nie byle jaki ryk. To był smok. Bardzo rzadkie zjawisko na Saari. Musiałem to sprawdzić. Moim oczom ukazała się fioletowy Śmiertnik Zębacz. Podszedłem do niego bardzo ostrożnie i dotknął mnie pyskiem. Przez chwilę nie rozumiałem co się stało. Dotarło do mnie to co właśnie zrobiłem.
- Oswoiłem smoka. Mam własnego smoka.- Nie wierzyłem w to, ale cieszyłem się z tego. Teraz i ja będę mógł uciec. Muszę zrobić siodło i nauczyć się latać. Na razie muszę wymyślić jakieś imię dla niej. Długo myślałem, aż wpadła mi Violetti. Smok się ucieszył. Czyli ustalone. Na razie nie powiem ojcu, ani nikomu. Zapadał już też wieczór, dlatego postanowiłem wracać. Mimo wszystko miałem całkiem udany dzień. Skoda jedynie, że Kayli już nie ma. Pochwalił bym się jej Violetti.

Skrzydlaci PrzyjacieleWhere stories live. Discover now