Rozdział 21

156 13 0
                                    

KAYLA POV
Leciałam. Wszystko wydawało się naprawdę znajome, ale ja nie wiedziałam, gdzie jestem. Krążyłam nad jakąś wyspą. Nie kierowałam smokami, to one kierowały mną i decydowały o tym co się dzieje. Ludzie na ziemi zaczęli się tłoczyć i spoglądać na mnie. Wyglądali jakby czekali na mój ruch. Smoki zniżały swój lot bardzo powoli ciągle zataczając koła nad wielkim, okrągłym placem. Nie wiem jak długo to wszystko trwało, ale w końcu stanęłam na ziemi. To był błąd. Ludzie, którzy stali rzucili się na moje smoki. Zaczęli je krępować, a ja nie mogłam nic zrobić, bo również zostałam schwytana. Moim smokom mogła stać się krzywda jeśli będą się tak bronić i sprzeciwiać. Nie mogłam tak stać. Postanowiłam wykorzystać swoje umiejętności w pełni. Udało mi się wyrwać. Podbiegłam do smoków i zdzierając sobie kolana zatrzymałam się przy nich. Uspokoiłam je, ale ja długo nie na cieszyłam się wolnością. Znowu poczułam dłonie na moich ramionach. Zostałam brutalnie doprowadzona do pionu i popchnięta do przodu. Zobaczyłam przed sobą twierdzę. Już wiedziałam gdzie jestem. Byłam na Saari. Byłam prowadzona bez żadnego szacunku do mojej osoby. Dopiero teraz zauwarzyłam, że nie mam na sobie moich zwykłych ubrań. Byłam ubrana w białą suknię do kostek i wianek. Powoli wchodziłam na kolejne stopnie prowadzące do twierdzy. Na górze stali moi rodzice z drwiącymi uśmiechami na twarzy. Nie mogłam pojąć co się dzieje, do momentu, w którym ciężkie drzwi twierdzy zostały otwarte. Sala była przepięknie przystrojona, a na środku stała Yrtti ubrana w ozdobną szatę. W rękach trzymała biały pas ze złotymi zdobieniami. Moja osoba bez jakiegokolwiek szacunku została przekazana rodzicom. Tata wziął mnie pod rękę, ale jednocześnie wbił mi paznokcie do ręki. Chciałam się mu postawić, ale za mną szła mama. Gdy tylko szarpnęłam się z bólu zostałam kopnięta w kostkę. Nie miałam wyboru, musiałam iść. Dotarłam do ołtarza. Nie miałam wyboru, musiałam stać. Nawet gdybym chciała nie miałam jak. Twierdza była obstawiona, smoki związane i pilnowane, a ja miałam na sobie niewygodną suknię. Brak jakiejkolwiek broni spotęgował fakt mojej straconej pozycji. Stałam przed Yrtti i zastanawiałam się o co chodzi. Wtedy przyszedł on. Znienawidzony przeze mnie Kris. Ubrany był w odświętne szaty. Nie wiedziałam tylko dlaczego. Wszystko było przygotowane do ślubu. Kris wyglądał jak pan młody, który zaraz ma zostać najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Podszedł do ołtarza, a ja za nim.
Zanim ojciec puścił moją rękę, która powoli zsiniała od mocnego uścisku matka podeszła i związała mi ręce i nogi. Gdy odchodzili rzuciła tylko: "trzy miesiące minęły". Teraz wszystko stało się aż za jasne. Prawda uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Nie byłam nawet w stanie wydusić z siebie słowa. Yrtti musiała spełnić swoją powinność. Szepnęła mi tylko ciche, ale bardzo szczere "przepraszam". Kris chwycił moje związane ręce w taki sposób, że nawet gdybym nie miała ich zwązanych nie udałoby mi się wyrwać. Za naszych dłoniach spoczęła zdobiona szarfa. Nie zdążyłam nawet zareagować, a zostałam pocałowana. Nikogo nie obchodził fakt, że nie oddałam tego pocałunku. Związek został przypieczętowany. Zaczęłam płakać. Nie tak to miało wyglądać. Rozwiązali mi nogi do minimalnej możliwości ruchu i znowu bez szacunku byłam prowadzona, tym razem przed twierdzę. Na początku myślałam, że nic gorszego nie może się juz stać, ale jak się okazało nie mogłam się bardziej mylić. Moje smoki leżały skrępowane na twardym, kamiennym placu. Wtedy znowu przeszłam z rąk do rąk. Teraz trzymali mnie kumple Krisa, który razem z moimi rodzicami podszedł do stojaka z bronią. Wszyscy wybrali topory. Stałam na samym czele i kiedy zaczęli się zbliżać do smoków zrozumiałam. Dzisiaj miałam cierpieć. Miałam najlepszy widok na scenę morderstwa mojej skrzydlatej rodziny. Czerwona krew trysnęła na moją biała suknię, ale to się nie liczyło. Liczyło się to, że właśnie straciłam najważniejszą część swojego życia, wszystko co kochałam. Padłam na kolana i zaczęłam płakać. Klenczałam we krwi i szlochałam, nie obchodziło mnie, że wszyscy na mnie patrzą, a sprawcy całego zajścia mają satysfakcję. Dzisiaj nie mogłam zostać już bardziej upokorzona. Wtedy podszedł do mnie Kris i kompletnie nie zważając na nic, nawet na to czy mam na sobie jeszcze suknię czy nie podniósł mnie z ziemi i niósł do swojej chaty.
- Idziemy przypieczętować nasz związek. Tyle udało mi się usłyszeć. Nie liczyło się to dla mnie. Straciłam wszystko, i smoki, i rodzinę, i szacunek, i godność. Jedyne co jeszcze miałam, a już nie chciałam mieć to życie. Walnełam całym ciałem o twarde łóżko. Ostanie co pamiętałam to ból całego ciała.

Obudziłam się zlana potem, a smoki były niespokojne. Rzuciłam się im na szyje i zalałam się łzami. Byłam bardzo szczęśliwa że to wszystko to był sen. Postanowiłam się ubrać i pójść na śniadanie.
W domu klubowym byli jak zwykle wszyscy.
- Dzień dobry, Kayla.
- Cześć. Dzisiaj na mnie w niczym nie liczcie mam zamiar poświęcić cały dzień smokom.- o dziwo nikt nie miał nic przeciwko. Zjadłam śniadanie i spakowałam prowiant do mojej torby.

Latałam cały dzień. Musiałam sobie jakoś odbić noc. To był najgorszy koszmar jaki mógł się mi trafić. Smoki nie miały nic przeciwko takiemu dniu. Trochę przypominał czasy naszego  tułactwa. Z tą różnicą, że teraz miałam gdzie wracać i mieszkać. Moje marzenia postanowiły się ziścić, a życie w końcu stało się kolorowe.
Latałam i wygłupiałam się w powietrzu ze smokami cały dzień. Nie miałam zamiaru rezygnować z najbardziej karkołomnych i pokręconych sztuczek i akrobacji. Taki dzień potrafi nieźle dać w kość smokom jak i samemu jeźdźcowi. Powoli zapadał zmrok, a pomimo, że zawsze to lubiłam i nadal nie sprawiałoby mi to większego problemu nie chciałam zostawać na noc na jakieś wyspie. Nie po tym, co się stało zeszłej nocy. Rozpoczęło się wracanie. Oczywiście nie mogłam sobie odpuścić i bynajmniej nie wracałam normalnie. Korzystałam z ostatnich chwil tego dnia najlepiej jak tylko umiałam.

Gdy wróciłam na Koniec Świata na niebie zagościły już pierwsze gwiazdy. Smoki jak to smoki były oczywiście głodne, ale ja nie chciałam jeszcze wracać. Zostałam na plaży, a moje bestie poleciały wszamać kolację. Położyłam się na piasku i pochłonięta własnymi myślami i wpatrywaniem się w gwiazdy.
- Kayla, co się dzieje?
- Na Thora, Astrid nawet nie wiem kiedy przyszłaś. Prawie zawału dostałam!
- Już spokojnie, chciałam sprawdzić czy wszystko gra, bo smoki wróciły, a po Kayli ani śladu.
- A no wiesz jakie są smoki. Kiedy są głodne nic ich nie powstrzyma.
- Tutaj akurat masz rację, ale teraz na serio. Kayla możesz mi ufać, co się dzieje?
- Miałam w nocy okropny sen i nie wiem co o tym myśleć.
- O czym był ten sen?- opowiedziałam jej wszystko tak dokładnie jak tylko potrafiłam.- No faktycznie koszmar, ale jak na razie na Saari chyba nie masz zamiaru wracać?
- Jasne, że nie. Tylko co powinnam myśleć?
- Może to było swego rodzaju ostrzeżenie, ale pamiętaj, że za sny jest odpowiedzialna nasza wyobraźnia, więc może to było ukazanie kary jaka mogła cię spotkać po powrocie z Peto lub wizja nie wypełnienia zadania. To mogło być ostrzeżenie co stałoby się po tych 3 miesiącach. Ale niczym się nie przejmuj tutaj jesteś bezpieczna, a nawet jeśli cię znajdą ja się nie poddam, nie oddam przyjaciółki bez walki.
- Astrid... nawet nie wiem co powiedzieć. Dziękuję.- przytuliłam się osoby, na którą wiem, że zawszę będę mogła liczyć.

Skrzydlaci PrzyjacieleWhere stories live. Discover now