Rozdział 25

145 13 0
                                    

RON POV

Na mojej wyspie żyje się mi naprawdę dobrze. Mam tu wszystko czego mogę potrzebować. Podszkoliłem się w walce, mam dużo czasu na wykonywanie moich projektów no i oczywiście latanie na smoku. Może nie jestem jeszcze w tym tak dobry jak była Kayla, ale radzę sobie coraz lepiej. Teraz przynajmniej wiem, dlaczego Kayla tak bardzo kochała spędzać czas w przestworzach. To jest naprawdę niesamowite.

Za jakieś trzy tygodnie na Saari odbędą się święta. Obiecałem ojcu, że wtedy przylecę. Cieszę się na spotkanie, bo na mojej wyspie niczego mi nie brakuje, ale można powiedzieć, że po tak długim czasie zaczynam tęsknić za zawiązywaniem kontaktów międzyludzkich. Postanowiłem, że zrobię tacie niespodziankę i przylecę szybciej pomóc ze wszystkich. 

Spakowałem wszystko czego mogę potrzebować i zaczęła się moja podróż. Na Saari mam jakieś maksymalnie siedem dni drogi. Jeśli się sprężymy może uda się zrobić to w pięć. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo kończy się dzień pierwszy, smok jest głodny i wykończony, a ja czuję że za chwilę wypadnę z siodła ze zmęczenia. 

Na nasze szczęście zaczęła nam majaczyć wysepka idealna na obóz.

Time skip- 4 dni

Lecę już cztery dni i mam nadzieję, że już dzisiaj dotrę na Saari. Mamy wczesny ranek, świeże, rześkie powietrze owiewa moją twarz, a pod mną widzę spokojny ocean. Wszystko było by naprawdę wspaniale, gdyby nie fakt, że nie widzę i nie czuję nic innego od pięciu dni. Nudzi mnie ta rutyna i naprawdę chcę się już znaleźć na lądzie mojej rodzinnej wyspy.

Po południu w końcu na horyzoncie pojawił się długo wyczekiwany obraz. W końcu widać Saari. Mam nadzieję, że tata się ucieszy.

Lądując na placu pośrodku wyspy zrobiłem nie małe zamieszanie. Wszyscy mieszkańcy byli strasznie zaciekawieni, ale ja miałem na razie tylko jedno na celu- znaleźć ojca. Pokierowałem się w stronę domu i kuźni. 

W miejscu pracy go nie znalazłem, więc poszedłem do domu. Na prawdę nie wiedziałem czego mam się spodziewać, ale przeszedłem już przez próg domu rodzinnego. Teraz nie ma odwrotu.

- Tato?- zapytałem cicho, ale nikt ani nic mi nie odpowiedziało. Wszedłem głębiej do domu. Zastałem ojca siedzącego w fotelu, grzejącego się przy ognisku, pogrążonego w myślach.

- Tato.- powiedziałem już znacznie głośniej i położyłem mu rękę na ramieniu. W pierwszym momencie myślałem, że zabije mnie rzucając we mnie wszystkim co miał pod ręką.- Błaga nie zabijaj! To ja Ron, twój syn!!

- Synu... ale nie wystraszyłeś! Co ty tutaj robisz?

- Obiecałem wrócić na święta.

- Ale do świąt jeszcze tydzień czasu.

- Pomogę w przygotowaniach, zawsze jest dużo pracy.

- Jak ty wyglądasz? Nie poznaję cię.

- Trochę się pozmieniało za te parę miesięcy.

- Siadaj i opowiadaj, zaraz przyniosę ci coś ciepłego do jedzenia.

- Chyba wolę się dowiedzieć, co ciekawego na Saari, ale jedzeniem nie pogardzę.

- U nas po staremu. Jejku jak ja się cieszę, że wróciłeś. Tak cicho i spokojnie i pusto tu było bez ciebie.- podaje mi ciepłą zupę, chleb i mleko. 

Rozmawiałem z tatą naprawdę długo. Widać, że tęskni za mną.

Wieczorem poszedłem nareszcie spać jak człowiek, w łóżku. Na reszcie porządnie się wyśpię. Oczywiście wcześniej nakarmiłem Violetti. Tata mi pomagał  i był strasznie jakby zachwycony samym faktem, że stoi tak blisko smoka.  Trochę się mu nie dziwę, bo nigdy wcześniej nie miał okazji na tak bliską styczność, bo siodła dla Kayli robiłem ja i to ja zawsze zbierałem wymiary. 

Rano poszedłem pomagać ojcu w kuźni. Trochę był zdziwiony, bo moje metody pracy się pozmieniały, ale zauważył, że są one dużo wydatniejsze.

 Tak minęło mi pół dnia. Potem poszedłem przejść się i spotkałem Aiti.

- Ron, czy to ty?

- O dzień dobry pani, tak to ja.

- Wróciłeś?

- Na święta. Jak się pani miewa?

- Bardzo dobre, dziękuję. Nie wiesz może co u Kayli? Nie znalazłeś jej?

- Niestety nie, przykro mi.

- Myślisz, że ma się dobrze?

- Kayla to twarda sztuka na pewno nic jej nie jest. Prawdopodobnie odnalazła szczęście. Przynajmniej taką mam nadzieję

- Też ma taką nadzieję.

- Aiti, z kim rozmawiasz?

- Dzień dobry panu.

- Kim jesteś?

- Jestem Ron, syn Kisalliego.

- To ty?! Nigdy bym cię nie poznał, ale się zmieniłeś... a ja cię wyrzuciłem za drzwi.

- Nic się nie stało.

- Ależ się stało. Może Kayla  by nie uciekła.

- Przypuszczam, że jeszcze kiedyś wróci.

- Obyś miał rację.

- Pa, Ron

- Do widzenia.- rodzice Kayli znikli za drzwiami, a ja poszedłem dalej.



Przygotowania do świąt były pracowite, ale przyjemne. 

Same święta przebiegły w bardzo rodzinnej i miłej atmosferze. Zostałem z tatą jeszcze dwa tygodnie żeby mu pomóc, a potem odleciałam do siebie. Na szczęście ominęła mnie rozmowa z wodzem.















































Skrzydlaci PrzyjacieleWhere stories live. Discover now