Rozdział 5 - Strach ma błękitne oczy

95 16 6
                                    

Reszta weekendu zleciała zdecydowanie zbyt szybko. Cudem udało mi się wymigać od wyjazdu z ojcem. Całą niedziele namawiał mnie na wypad na ryby z jakimś jego kumplem. Na szczęście uratowała mnie praca, którą miałam do zrobienia na Podstawy Pedagogiki. Ku jego rozczarowaniu, musiałam odmówić. Cały dzień spędziłam więc w łóżku przy laptopie.

No i nadszedł poniedziałek. Nienawidzę poniedziałków. Czy ktokolwiek lubi poniedziałki?

Tak szczerze, trochę zaspałam. Zawsze trudno było mi przerzucić się z weekendowego leniuchowania na wczesne wstawanie. I tym razem też tak było. Chciałam chwycić kubek z kawą stojący na szafce nocnej, lecz z moją zgrabnością a raczej jej brakiem, nie trafiłam w niego. Gdybym nie złapała się łóżka w odpowiednim momencie pewnie leżałabym już przytulając policzkiem podłogę. Byłam jakaś rozkojarzona. Nie mogłam się na niczym skupić.

Przed wyjściem na uczelnię, w tym całym pośpiechu, prawie trzy razy pobiłam kubek. Wszystko leciało mi z rąk. To zdecydowanie nie był mój dzień.

Cudem zdążyłam na autobus. Droga do kampusu nie była długa. Na szczęście miałam jeszcze trochę czasu a Pani Simmons raczej nie byłaby zbytnio zła, gdybym spóźniła się o te 5 minut. Sama nie była punktualna, dlatego nie przejmowałam się tym zbyt mocno. Wsłuchiwałam się w muzykę w słuchawkach, mijając kolejne ulice.Gdy w końcu wysiadłam, trochę pożałowałam, że nie nałożyłam czegoś cieplejszego. Chłodny wiatr dawał w kość. Przeskoki pogodny były zupełnie nieprzewidywalne.

Ruszyłam w stronę tak dobrze znanego mi już, ogromnego, ceglanego budynku. Szłam powoli brukowanym chodnikiem prowadzącym do głównego wejścia. Na chwilę zamyśliłam się aż tak bardzo, że prawie pomyliłam wydziały. W końcu trafiłam do odpowiedniej auli i zajęłam swoje miejsce. Kilka pierwszych zajęć miałam pod rząd - jedno za drugim. Trochę męczące, ale tak właśnie zaczynał się mój studencki tydzień.

Po różowo-włosym nieznajomym zostało tylko wspomnienie. Nadal nie miałam pewności, czy w kawiarni widziałam właśnie jego. Obraz jaki zapamiętałam z tamtej nocy zaczynał się powoli rozmywać. Pamiętałam tylko te tatuaże i oczywiście przerażajace, białe oczy. W mojej głowie powstawało coraz więcej pytań, na które najprawdopodobniej nigdy nie poznam odpowiedzi. Oprócz Hope, która czasami żartowała ze mnie i chłopaka, jakby chcąc wyciągnąć ode mnie trochę więcej informacji, nikt mi o nim nie przypominał.

Nagle drzwi auli się otworzyły a do środka wszedł nie kto inny tylko Luke. Nieco zdziwiło mnie, że uczęszczał na zajęcia emisji głosu, bo nigdy wcześniej nie widziałam go z nami. Przez myśl przeszło mi, że to przez jego pasje do muzyki. Gdy tylko mnie zauważył, ruszył w moją stronę i oczywiście usiadł tuż obok mnie.

- Czy to miejsce jest wolne? - szturchnął mnie kolanem o kolano. - Ups, już je zająłem. - uśmiechnął się gdy na niego spojrzałam.

Odwzajemniłam gest i wsłuchałam się w głos wykładowcy.

- No co ty taka? - po jakimś czasie znów mnie zaczepił, nachylając się tak żeby popatrzeć mi w oczy. - Kejl..

Zasłaniał mi widok na prezentacje, a za każdym razem gdy próbowałam spojrzeć za niego, specjalnie przesuwał się, żebym i tak nic nie widziała. W końcu się poddałam.

- Znaczy jaka? - oparłam się o oparcie i skrzyżowałam ręce. – Zasłaniasz mi. - ścięłam go wzrokiem. – Możesz się stąd zabrać?

Zamiast się odsunąć, oparł się łokciem na moim blacie a na ręce ułożył głowę. W takim położeniu praktycznie półleżał przede mną.

- No wiesz. - cmoknął. - Tu rozmawiasz, zapraszasz na kawę, teraz nagle taka zdystansowana i nieśmiała. - tłumaczył zabawnie. – To jak? Co jest z tobą, Kejl?

Don't treat me badly | ZAKOŃCZONE |Where stories live. Discover now