Rozdział 3 - Niespodziewane dopiero nadejdzie

113 18 1
                                    

Miałam ochotę strzelić sobie w głowę. Przez moment nie mogłam uwierzyć, jak bardzo ta sytuacja była śmieszna. Gdybym sprawdziła godzinę chwilę wcześniej, właśnie jechałabym w ciepłym samochodzie z Lukiem i jego siostrą prosto do domu. Ale nie. Niech żyje głupota.

- Kurwa. - zaśmiałam się z siebie samej i przeczesałam włosy do tyłu.

Byłam w totalnej dupie. Czarnej, głębokiej dupie. Moje nerwy były tak napięte, że z tego wszystkiego wybuchłam histerycznym śmiechem. Dopiero wtedy uderzyło we mnie jak bardzo się zatraciłam. Byłam zła na siebie. A raczej sobą zawiedziona. Nic jednak nie mogłam poradzić na łzy, które niekontrolowanie napłynęły mi do oczu. Starałam się rozluźnić. Przecież takie rzeczy zdarzają się ludziom prawda? Czułam się jak totalna idiotka, stojąc tak na środku ulicy, więc ruszyłam w końcu do przodu.

Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do Hope - była moją ostatnią deską ratunku. Nie mogłam liczyć na to, że po mnie przyjedzie, ale chociaż poprosiłabym, żeby zamówiła mi taksówkę. Sama nie miałam przy sobie już ani grosza.

- Proszę odbierz... - szepnęłam, zaciskając kciuki.

Po kolejnych i kolejnych i kolejnych sygnałach traciłam nadzieje na to, że się do niej dobije, aż w końcu odpuściłam.

Objęłam się ramionami i zamknęłam oczy. Świat lekko wirował i nie mogłam się za bardzo skupić na wymyśleniu jakiegokolwiek wyjścia z tej sytuacji. W tamtym momencie każde na które wpadłam, wydawało się być najgorszym na świecie. Gdybym zdecydowała się na butowanie z centrum do domu, zajęłoby mi to co najmniej 2,5 godziny. Ledwie czułam nogi i nie chciałam się zataczać po milionowych uliczkach.

Seattle, pomimo wszystko, było naprawdę dużym miastem. Nie miałam odwagi oddzwonić do ojca a tym bardziej prosić go o pomoc. Jedyne co mi pozostało to iść na przystanek i modlić się, żeby były jakieś nocne busy. Albo raczej poranne. Zimne powietrze nieco mnie otrzeźwiło, pomimo to z każdym kolejnym krokiem drętwiałam coraz bardziej z przemęczenia i zimna. W końcu dotarłam na miejsce, usiadłam na ławeczce nawet nie sprawdzając o której będzie najbliższy autobus i westchnęłam ciężko, chowając twarz w dłoniach. Zamierzałam po prostu czekać aż coś przyjedzie. Moja kurtka była zbyt cienka, żeby mnie ogrzać a mięśnie piekły mnie od pocierania ramion. Wśród zupełnej ciszy, słyszałam tylko swoją drżącą szczękę i zmęczony oddech. Gdyby nie lampy przy ulicy, ciemność pochłonęłaby mnie tak samo, jak wszystkie kamienice dookoła. Do tego, o dziwo, nie spotkałam żadnego jadącego samochodu.

Cała pozytywna energia, którą w sobie miałam wyparowała gdzieś i plułam sobie w brodę za to, że zgodziłam się na to całe gówno i wylądowałam w takiej sytuacji. Podobno każdy musi się potknąć, żeby nauczyć się czegoś na własnych błędach. Ale czy zawsze musiało trafiać na mnie? Naprawdę byłam aż tak pechowa? Rozejrzałam się nieco niepewnie przez dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale nikogo nie zauważyłam.

Wstałam w końcu, żeby się rozruszać i zobaczyć cholerny rozkład. Wyjęłam telefon, jednak zdążyłam tylko zerknąć na ekran zanim się wyłączył.

- Nie proszę, nie... nie... - klikałam jeszcze kilka razy w przycisk, ale nic to nie dało. - Kurwa!... - jęknęłam już totalnie się poddając.

Moja irytacja sięgnęła zenitu. Miałam dość. Ścisnęłam złom w ręce, odwróciłam się gwałtownie i kolejny raz tej nocy mnie zamurowało. Na przystanku dostrzegłam czarną postać. Po posturze mogłam odgadnąć, że był to mężczyzna, jednak nie widziałam jego twarzy. Skąd się wziął? Nie słyszałam przecież żadnych kroków. Pojawił się jak duch.

Don't treat me badly | ZAKOŃCZONE |Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang