Rozdział 25 - W sumie, każdy z nas był gwiazdą

56 10 4
                                    

Po śniadaniu Corey zniknął mi na chwilkę, tłumacząc się, że weźmie prysznic, przebierze się i zaraz do mnie wróci. Oczywiście w odpowiedzi jedynie przytaknęłam. Gdy tylko zniknął za milionowymi drzwiami tego domu, westchnęłam ciężko. Wystarczyła chwila sam na sam ze sobą, żeby dotarło do mnie z iloma problemami będę musiała się zmierzyć. Przeczuwałam, że beztroska w której trwaliśmy była jedynie chwilowa.

Chłopak zmagał się z demonami o których zdążyłam zapomnieć zatapiając się w bańce mydlanej poprzedniego wieczoru i dzisiejszego poranka. I wiedziałam, że to będzie długa walka. Albo polegnie albo wyjdzie z niej zwycięsko. Wszystko zależało tylko i wyłącznie od niego. Jednak sama myśl o jego stracie powodowała ostre kłucie w sercu. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie jest z nim dobrze. Im dłużej siedzieliśmy w kuchni, tym wyraźniejsze krople potu dostrzegłam na jego czole. Jego oczy stawały się mętniejsze, nieobecne i coraz bardziej przekrwione. Za wszelką cenę starał się ukryć swój stan i coraz intensywniejsze drżenie dłoni, ściskając mocno szklankę. Tylko czekałam na moment w którym pęknie pod wpływem jego siły.

Przed oczami stanął mi obraz sytuacji gdy znalazłam go opierającego się nad zlewem, wciągającego kreski. Totalny wrak człowieka, inaczej nie mogłam tego opisać. Teraz, na trzeźwo zupełnie inaczej postrzegałam tą sytuacje i dość mocno mnie to przerażało. Odgoniłam od siebie jednak te myśli. Łudziłam się, starałam się wmówić sobie samej, że to tylko chwilowe, że wcale nie będzie tak źle.

Odnalazłam salon w którym zostały moje ciuchy i  mój telefon i po krótkim przeszukaniu gniazdek trafiłam na idealnie pasującą ładowarkę. Ubrałam się względnie - w bieliznę - nadal zostając w koszulce Coreya. iPhone dopiero po chwili odżył. Ojciec nie dzwonił, właściwie nikt się nie dobijał. Zero jakiejkolwiek wiadomości. Poczułam się trochę jak duch. Ale o dziwo było mi z tym dobrze. Przynajmniej jeden problem z głowy. Co nie zmieniało faktu, że musiałam poważnie zastanowić się nad poszukiwaniem pracy i nowego lokum. Moje miejsce zamieszkania już od jakiegoś czasu przestało być moim domem.

Z zamyślenia wyrwało mnie głośne trzaśnięcie drzwiami.

- Corey? - zerknęłam w stronę korytarza, jednak odpowiedziała mi jedynie cisza.

- Dajcie żyć! - podskoczyłam słysząc niski, zachrypły jęk.

Zmarszczyłam brwi w konsternacji jednak po chwili rozpoznałam ten głos. Lucas? Co tu robił?

Po chwili chłopak po prostu wszedł z kopa na piętro robiąc przy tym tyle hałasu, że aż się skrzywiłam. Praktycznie przewrócił się o próg i przytrzymał przez chwilę ściany, krzywiąc się mocno. Miał czapkę z daszkiem, zaciągniętą na oczy i był dosłownie zielony.

Cassidy, po telefonie który Corey odebrał, najwyraźniej uznała, że skoro i tak siedzimy u chłopaka w domu i pewnie jesteśmy na takim samym kacu jak oni, wpadną razem z Lukiem bez zapowiedzi.

Chwile potem dziewczyna przeszła przez próg salonu i dosłownie rzuciła się na fotel a jej brat zaczął przeglądać szafki Coreya w poszukiwaniu czegoś nieokreślonego. Był jak burza - samo jego wejście było dość szokujące a do tego narobił niezłego bałaganu.

- Co ty odpierdalasz? - Corey, który właśnie do nas dołączył, popchnął go lekko do tylu, a ten się zachwiał.

Rzeczywiście dopiero co wyszedł spod prysznica, bo jego włosy nadal były wilgotne i poskręcane w nieładzie w każdą możliwą stronę.

Don't treat me badly | ZAKOŃCZONE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz