Rozdział 11 - Po raz kolejny zgasło słońce

61 11 12
                                    

- Kejl? - ochrypły, męski głos przebił się do mojej świadomości.

Był znajomy, jednak nie mogłam przypomnieć sobie do kogo należał. Zamrugałam kilka razy, zanim moje oczy przyzwyczaiły się do światła halogenów. W pierwszym momencie nie wiedziałam nawet gdzie jestem. Czułam się otępiała. Dryfowałam gdzieś pomiędzy snem a jawą. Wszystko wydawało się być jakieś dziwne, inne. Czując rękę na ramieniu zaczęłam się szarpać. Przypomniałam sobie dotyk Willa, jego paskudne ręce na mojej szyi i pod bluzką. Potem policjantów, którzy ciągnęli mnie wzdłuż niekończących się korytarzy. Nie mogłam pozwolić znów się skatować.

- Cii.. - ten sam głos zaczął mnie uspokajać. - Jestem, już jestem..

Drgnęłam na kolejny, tym razem delikatny dotyk. Był ciepły i kojący. W końcu uniosłam wzrok. Błękitne tęczówki wpatrywały się prosto w moje ze zmartwieniem. Corey. Nikt inny nie miał tak pięknych oczu. Uspokoiłam się lekko. On także się rozluźnił - zmarszczka pomiędzy jego brwiami powoli znikała. Wiedziałam że w jego rękach jestem bezpieczna. Że przy nim nic mi nie grozi. Mówił coś, ale nie potrafiłam wyłapać jego słów. Wszystko zaczęło się rozmywać. Dziwne pipczenie podrażniło moje uszy.

- Corey? - nie chciałam, żeby zniknął.

Podniosłam się lekko i od razu pożałowałam.

Syknęłam, krzywiąc się przez rozchodzący się po całym ciele ból. Dodatkowo, czułam niekomfortowe, zimne coś w nosie. Instynktownie chciałam się tego pozbyć. Zblokował mnie dziwny ciężar na ręce. Dopiero po chwili wróciłam do świadomości. Usztywniacz. Moje ruchy utrudniało czarne coś zapięte na rzepy ciągnące się od nadgarstka aż do ramienia. Co się właściwie stało?

- Nie ma go tu. - chwilę zajęło mi zanim rozpoznałam ojca w postaci siedzącej na krześle przy oknie.

Czułam się cholernie osłabiona. Zdezorientowana rozejrzałam się po pomieszczeniu. Szpital. Byłam w szpitalu.

- Co się stało? - powtórzyłam pytanie tym razem na głos.

- Nagle nie pamiętasz? - rzucił chamsko.

Zmarszczyłam brwi. Pamiętałam wszystko. Aż zbyt dobrze. impreza w Zimnie, Will, Corey i komisariat. Moja czaszka pękała od nadmiaru myśli. Była dosłownie jak balon rozciągnięty od nadmiaru powietrza.

- Po prostu powiedz mu, że proszę żeby przyszedł. - jęknęłam błagająco.

Nie chciałam zostawać sam na sam z ojcem. W odpowiedzi zaśmiał się tylko oschle. Co w tym takiego zabawnego?

- Nie zrozumiałaś mnie. - Miał racje, nie miałam pojęcia o czym mówił. Spojrzałam na niego skonsternowana. - On cię zostawił, rozumiesz, olał cię i wyszedł. - Jego głos przesiąknięty był jadem. - A ty głupia tak go broniłaś. - stanął tyłem do mnie i założył ręce. - Cytując „gdyby wiedział jak to się skończy pozwoliłby ci gnić w tym zaułku." - dodał po chwili wpatrując się w szybę za oknem.

Do oczu napłynęły mi łzy.

- Kłamiesz. - nie chciałam słuchać tych bredni.

Nie mogłam uwierzyć w to co powiedział. Nawet nie chciałam. Corey nie mógł tak po prostu mnie zostawić. Nie po tym wszystkim. Nie powiedziałby tego wszystkiego o mnie. Nie mógłby. A może mógł?...

- Jesteś dla niego zwykłą szmatą. - ojciec kolejny raz się zaśmiał. - Nic nie znaczącą panienką na jedną noc. Myślał, że cię zaliczy. Pewnie sam ustawił ten cały gwałt, żeby wyjść na wybawce. 

- Przestań! - syknęłam w jego stronę i pewnie bym go zrugała, gdyby nie lekarz który wszedł do sali.

- Nasza śpiąca królewna w końcu się obudziła. - skrzywiłam się na to określenie.

Don't treat me badly | ZAKOŃCZONE |Kde žijí příběhy. Začni objevovat