Rozdział 12 - Tęskniłem

73 13 6
                                    

Nie byłabym sobą, gdybym nie zaliczyła porannej wywrotki na lodzie, tuż obok domu. Jeszcze tylko tego brakowało, żebym dodatkowo się pobijała. W nocy padało, a z racji lekkiego przymrozku, każda nawet najmniejsza kałuża zamieniła się w lodowisko. Przez upadek pogubiłam parę rzeczy i wylałam całą kawę, którą miałam w termosie.

- Zajebiście. - przeklnęłam pod nosem.

- Oj, ty niezdaro. - usłyszałam i dosłownie chwilkę potem poczułam ramiona, które pomogły mi wstać.

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem przez moją niezdarność. Tęskniłam za głupią, szczerą radością.

- Hej. - uśmiechnęłam się do niego.

Dzięki niemu naprawdę poczułam ogromne wsparcie. Byłam mu wdzięczna za wszystko, co robił. Czasami tylko tego trzeba, właściwie niczego specjalnego. Być z kimś i dla kogoś. Wysłuchać. Bez prób doradzania czy rozwiązania problemu. Ważna jest relacja, jej jakość. Jest lecząca sama w sobie. I właśnie to najbardziej mi pomogło. Chyba mogłam nazwać go moim przyjacielem. Przeprowadził mnie przez 'niebezpieczny teren' i w końcu wsiedliśmy do auta.

- Mam coś dla ciebie. - uśmiechnął się pod nosem i sięgnął na tylne siedzenia.

Po chwili wręczył mi kawę ze Starbucks'a i bagietkę. Na jednorazowym kubeczku widniało moje imię, oczywiście nie Mikaela, tylko Kejl. Całkowicie w stylu Luka. Pod nim widniał jakiś numer. Przejechałam palcem po cyferkach i spojrzałam na chłopaka pytająco.

- Pomyślałem, że rano może nie będziesz miała czasu zjeść czy coś. - wzruszył ramionami i ustawił radio. - A to mój numer w razie gdybys potrzebowała.

Zrobiło mi się trochę głupio. Nie lubiłam prezentów, ale to było cholernie kochane. Tym bardziej, że kilka sekund wcześniej wylałam fusiarę na podjazd. Jego gest utrzymał mnie tylko dodatkowo w przekonaniu, że nie zasługiwałam na niego. Zdecydowanie nie.

- Dziękuję. - uśmiechnęłam się i upiłam łyka. - Kokosowa latte, mam nadzieję, że ci smakuje. - odpalił silnik i ruszyłyśmy przed siebie.

- Jest naprawdę przepyszna.

Dzień zapowiadał się cudownie. Żadnych kłótni, żadnych nerwów. Spokój, spokój i jeszcze raz spokój. Niestety po pierwszych zajęciach Lucas musiał się zerwać. Miał jakieś sprawy do załatwienia, jak to powiedział - niecierpiące zwłoki. Nie chciałam żeby jechał, ale rozumiałam to. Miał przecież swoje życie.

- Trzymaj się, mała. - przytulił mnie jeszcze na pożegnanie na placu. - Jak coś to dzwoń.

Zaśmiałam się lekko, machając do niego kubeczkiem. Do tej pory go nie wyrzuciłam. Odjechał a ja zostałam sama. Musiałam wziąć się w garść. Postawiłam torbę na murku, żeby na spokojnie znaleźć słuchawki w szmacianej torbie, ale złośliwość rzeczy martwych wygrała. Nigdzie ich nie było. Westchnęłam ciężko.Miałam jeszcze trochę czasu, więc usiadłam po prostu i zapaliłam. Polubiłam ten smak. Polubiłam mieszankę nikotyny i kawy, albo nikotyny i alkoholu. A palenie z Lukiem stało się rytuałem. Oczywiście, byłam pewna, że wciągnie mnie to w okropny nałóg, ale nie przejmowałam się. Ryzyko było kuszące. Czułam się dziwnie zrelaksowana z papierosem w ręku. Poza tym mogłabym powiedzieć, że od tego zaczęła się moja znajomość z Lukiem, Cass czy nawet Coreyem.

- Nie mogę uwierzyć, że celowo mnie unikałaś... - usłyszałam nagle tak bardzo znajomy mi głos. - ..ty palisz?

- Hope.. - mruknęłam pod nosem.

Przygryzłam policzki. Szykowała się ciekawa rozmowa.

- Nic nie mów. - po prostu mnie przytuliła. -  Martwiłam się! Nie wiedziałam co się z tobą dzieje, laska. Wszystko okej? - złapała za moją zaszynowaną rękę przez co się skrzywiłam. - Przepraszam. - odsunęła się od razu.

Don't treat me badly | ZAKOŃCZONE |Where stories live. Discover now