27.

190 14 11
                                    

Przepraszam, że w ostatnim czasie nie pojawiały się rozdziały. Straciłam dostęp do konta. Nie mogłam też odzyskać hasła i dopiero wczoraj udało mi się je odzyskać. Nigdy nie życzę nikomu takiej sytuacji. 

***

— Arbet?

Spojrzał w moje oczy zszokowany. Sama nie miałam stu procentowej pewności, jednak jego reakcja utwierdziła mnie w przekonaniu, że miałam rację. Jedną dłonią sięgnął po chustę, która zasłaniała połowę mojej twarzy i szybkim ruchem zerwał ją. Gdy ujrzał moją twarz jego oczy, o ile było to możliwe, zrobiły się jeszcze większe.

— Sbe... — wyszeptał.

Jednym sprawnym ruchem pozbył się swojego zamaskowania. To był ten sam człowiek, którego znałam lata temu. Z którym walczyłam ramię w ramię i który się mną opiekował, gdy jeszcze nie wiedziałam, że to co mnie spotkało wcale nie było najgorszym w moim życiu.

Arbet szybko otrząsnął się z szoku i podniósł się z ziemi. Zaoferował pomocną dłoń, którą przyjęłam. Stanęłam naprzeciwko niego. Bardzo się zmienił przez te wszystkie lata. Jego włosy były dużo dłuższe, związane jakimś sznurkiem, a na niegdyś idealnie gładkiej twarzy tańczył cień ciemnego zarostu.

Kątem oka zauważyłam, jak towarzyszący nam mężczyźni nadal walczą z rozbójnikami.

— Czy mógłbyś coś z tym zrobić? — zapytałam.

Mężczyzna widząc, gdzie się patrzę uczynił to samo. Po chwili obserwacji zagwizdał w nieznanym mi rytmie, a atak ze strony rozbójników ustał. Mężczyźni natychmiast spojrzeli po sobie i odsunęli się na bezpieczną odległość, aby sułtan czy jego towarzysz ich nie zaatakowali. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w nasza stronę i zmarszczyli brwi w niezrozumieniu. Widziałam te spojrzenia żądające wyjaśnień, jednak nie chciałam zabierać głosu. Spojrzałam w stronę niegdyś mojego towarzysza broni, jednak ten już na mnie patrzył, a na jego twarzy malowała się wyraźna zaduma.

— Jak to się stało, że tutaj jesteś? Że żyjesz? — zapytał nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi.

— To nie jest ważne. Porozmawiamy w bardziej dogodnych okolicznościach — wymownie spojrzałam na Arbeta.

Niechętnie się na to zgodził.

— Weźcie rannych i wracajcie do bazy — zwrócił się do stojącego najbliżej mężczyzny.

— Ale...

— Żadnych, "ale"! — nie znałam go od tej strony.

— Tak jest! — odparł i podszedł do swoich pobratymców.

Gdy mężczyźni opuścili polanę zrobiło się bardzo cicho, a w powietrzu dało się wyczuć bardzo duże napięcie. Wolnym krokiem skierowałam się w stronę stojących na polanie sułtana i Yufusa. Widziałam, że Pers mówi coś do sułtana, a ten słucha go ze zmarszczonymi brwiami, co nie zwiastowało niczego dobrego. Wyczułam, że Arbet podąża krok za mną. Nie wiem, dlaczego, ale jednocześnie poczułam się z tym dobrze, jak i dziwnie.

— Wszystko w porządku? — zapytałam, gdy tylko stanęłam przed nimi.

Yufus prychnął.

— Myślisz, że nabierzemy się na to! Wszystko zaplanowałaś z tym tutaj! Wiedziałem, że jesteś zdradziecką... — nie dane było mu dokończyć.

— Wystarczy — przerwał mu nad wyraz zimnym i niskim tonem głosu sułtan.

— Sam widzisz, że to wszystko jest podejrzane! Spójrz prawdzie w oczy! Ona jest tylko...

"Przekonaj Mnie" - Murad IVWhere stories live. Discover now