15.

234 13 10
                                    

Musiałam zasnąć, kiedy wpatrywałam się w księżyc. Wstałam z nie wygodniej podłogi i rozciągnęłam zastane przez noc mięśnie. Nagle dostrzegłam na stoliczku całkiem duże zawiniątko. Rozpakowałam je i niemal podskoczyłam z radości. Mój skórzany strój był w niemalże nienaruszonym stanie. Odłożyłam go na bok i rozpakowałam kolejne. Wszystkie noże, sztylety, a nawet igły były wyczyszczone z krwi i wypolerowane. Znalazłam nawet kusze.

Chwyciłam jeden ze sztyletów i zamachnęłam się parę razy. Broń idealnie leżała w ręce, jednak moje ruchy wyraźnie straciły na prędkości. Odłożyłam sprzęt i rozebrałam się. Wzięłam kombinezon do rąk i założyłam go na siebie. Leżał na mnie prawie idealnie. Miejscami był luźniejszy, ale nie zdziwiło mnie to. Nadal brakowało mi parę kilogramów, jednak było już dużo lepiej.

Nabrałam trochę mięśni. Skóra zrobiła się jasna i wyglądała zdrowo. Siniaki prawie całkowicie już zeszły z mojego ciała, a plecy, już prawie nie bolą. Co prawda zostaną mi na nich blizny, ale nie są one moimi pierwszymi. Mówią, że dla wojownika blizny do odznaki i powinien on się nimi szczycić. Nie miałam zamiaru wstydzić się czegokolwiek na moim ciele.

Splotłam włosy w długi warkocz. Nie miałam na to czasu, jednak będę musiała skrócić włosy. Są już one za długie i przeszkadzają mi. Ubrałam jeszcze buty i uderzyłam piętą o posadzkę. Ostrze natychmiast się wyłoniło z buta. Tęskniłam za tym.

Wpakowałam cały sprzed w specjalne kieszenie kombinezonu. Wzięłam kawałek chleba i parę owoców do ręki i wyszłam z komnaty. Tak jak chciałam wejścia nikt nie pilnował. Zdziwiłam się trochę. Myślałam, że sułtan nigdy się na to nie zgodzi, jednak ten musiał mieć do mnie zaufanie, co z jego strony było bardzo nieodpowiedzialne. Chciałam go zabić!

Nie chcąc myśleć o tym, ruszyłam przed siebie i kierowałam się w stronę ogrodu, który znalazłam wczoraj.

To dziwne myślałam, że trudniej będzie mi odnaleźć drogę, ale po chwili już wiedziałam gdzie mam iść.

Wgryzłam się w jabłko i przekroczyłam wejście do ogrodu.

Ogród wyglądał zupełnie inaczej niż wcześniej. Wczoraj wydawał mi się mrocznym miejscem, jednak teraz w świetle dziennym wyglądał magicznie. Promienie słoneczne padały na liście, które pod ich wpływem zaczęły się mienić różnymi odcieniami zieleni. To było dziwne. Według moich obliczeń powinien być początek grudnia, a te rośliny nic sobie z tego nie robiły. Rosły i nie przejmowały się panującymi warunkami. Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się dookoła. Miałam nadzieję, że znajdę coś co mogło by posłużyć mi za cel, albo za tarczę do celowania, jednak nic takiego nie znalazłam.

Odłożyłam na ławkę drugie śniadanie składające się z kawałka chleba i chyba jakiegoś sera i stanęłam na środku ogrodu. Wzięłam ostatni kęs jabłka, a ogryzek podrzuciłam wysoko nad siebie. Szybko wyciągnęłam jeden ze sztyletów do rzucania, upuściłam go, a następnie, nie pozwalając mu upaść podbiłam go nogą i uderzyłam w rękojeść ręką tak, że idealnie nabiłam jabłko na sztylet, który wbił się w przeciwległą ścianę.

Nie było chyba ze mną jeszcze tak źle. Co prawda poczułam delikatne piknięcie w plecach, ale po chwili ono zupełnie zniknęło.

Rozciągnęłam się jeszcze, delikatnie rozgrzałam i zaczęłam swój taniec. Na początek wzięłam do ręki mniejsze sztylety, wyglądem przypominające małe miecze. Odetchnęłam głęboko, a następnie zamknęłam oczy. Przed oczami stanęła mi sylwetka mężczyzny, jednak jego twarz była zamazana. Zacisnęłam mocniej dłonie na broni i zaczęłam ciąć powietrze. Na początku moje ruchu były wolne. Musiałam przypomnieć sobie kroki i schematy jakich nauczyłam się przez te wszystkie lata, jednak już po chwili odzyskałam dawną płynność.

Musiałam przerwać serie ataków, kiedy poczułam, że brakuje mi tchu. Jednak moje ciało nie było przygotowane, na takie tempo, bo już po chwili zaczęłam odczuwać kłucie w klatce piersiowej. Schowałam sztylety, za pas i usiadłam na kamiennej podłodze. Starałam się wyrównać oddech i niedługo po tym mogłam już swobodnie oddychać.

Żałowałam teraz, że nie wzięłam ze sobą wody. Podniosłam się na równe nogi i zrobiłam parę przysiadów. Zrobiłam później jeszcze jedną serię walki sztyletami, a później postanowiłam zjeść to co ze sobą przyniosłam. Gdy siedziałam tak i jadłam, obserwowałam poruszające się liście pod wpływem wiatru. Bardzo mocno szeleściły, a gdy zerwał się mocniejszy podmuch, parę z nich odleciało od gałęzi.

Nigdy nie sądziłam, że w pałacu może znajdować się takie miejsce. Gdy obserwowałam to miejsce przed zamachem na życie sułtana, nic nie wskazywało na to, że coś takiego może się tutaj znajdować.

Gdy obserwowałam rośliny, których nazw nawet nie znałam, wpadłam na pewien pomysł.

Wstałam z zajmowanego miejsca i podeszłam do jednego z większych krzaków. Zerwałam parę liści i obróciłam je pary razy w dłoni. Przełknęłam ostatni kęs posiłku i podrzuciłam w powietrze zerwane chwilę wcześniej liście.

Zamknęłam na oczy, a w moich dłoniach pojawiło się dokładnie dziesięć igieł, tyle samo, ile było zerwanych liści. Nagle otworzyłam oczy i zaczęłam celować z niesione wiatrem liście. Gdy moje dłonie były już puste zauważyłam, że trafiłam zaledwie w połowę. Westchnęłam i zebrałam porozrzucane igły, które niedosięgły celu. Pozostałymi igłami próbowałam ułożyć jakiś wzorek na kamiennej ścianie, jednak ciągle nie mogłam trafić w miejsce, w które bym chciała.

Gdy zaczęło się ściemniać, zła na siebie, że tak bardzo mi nie wychodziło z igłami, nie mogłam przestać o tym myśleć. Wróciłam do komnaty. Na moje szczęście nikt nie zauważył, że cały dzień spędziłam poza komnatą. Seda pojawiła się niedługo po mnie, przyniosła mi jedzenie i po prostu wyszła.

Na widok jedzenia zaburczało mi w brzuchu. Jednak zanim zaczęłam jeść przebrałam się w jakieś za duże ubrania i zasiadłam do posiłku. Przyniesiono mi ciepłą zupę i prę pajd jeszcze ciepłego chleba.

Odstawiłam naczynia na stolik i położyłam się na łóżku. Co prawda mogłam śmierdzieć potem, jednak nie miałam siły, żeby ruszyć się gdziekolwiek. Sama nie wiem, kiedy, ale zasnęłam twardym snem.

***

Każdy mój następny dzień wyglądał tak samo. Rano wychodziłam do ogrodu, a wieczorem padałam na łóżko bez sił. Jednak te treningi się opłaciły, gdyż szybkością i celnością prawie dorównywałam dawnej sobie.

Nadszedł ten dzień, kiedy sułtan miał przyjść po mnie i mieliśmy się udać, aby zobaczyć potencjalnych kandydatów do oddziału. Od rana się denerwowałam i nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Gdy słońce zaczęło zachodzić ubrałam się w mój, skórzany, niezawodny kombinezon. Wzięłam całą broń jaką tylko posiadałam i zapakowałam ją w ubranie.

Zaplotłam włosy w gruby warkocz, a z niego zrobiłam koka na dole głowy. Byłam bardzo niecierpliwa, więc wzięłam jeden ze sztyletów i zaczęłam go polerować.

Nie wiem jak długo jeździłam szmatką po powierzchni metalu, ale nagle usłyszałam szelest otwieranych drzwi. Odwróciłam się do nich przodem i dostrzegłam zamaskowaną postać. Po chwili uświadomiłam sobie, że jest tu sam sułtan. Wstałam i podeszłam w kierunku sułtana.

— Gotowa? — zapytał tylko.

— Nie mam innego wyjścia — odparłam tylko i już chciałam wyminąć mężczyznę, ale ten chwycił mnie na ramię.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na sułtana. Ten nic nie powiedział, tylko wyciągnął drugą rękę w moją stronę. Spojrzałam na jego dłoń i zauważyłam, że trzyma w niej skrawek materiału.

No tak. Całkowicie zapomniałam o tym, że muszę ukrywać swoją tożsamość, że nikt nie może się o mnie dowiedzieć. Skinęłam mu głową, żeby mnie puścił, a ten uczynił to natychmiast. Zawiązałam czarny materiał tak, że zasłaniał mi połowę twarzy. Sułtan widząc, że jestem gotowa skinął głową i pokazał, żebym szła za nim.

Nie miałam innego wyjścia, więc ruszyłam za nim.  

"Przekonaj Mnie" - Murad IVOnde histórias criam vida. Descubra agora