Tata.

3.8K 134 57
                                    

TW: samookaleczanie

***

Wyglądam jak trup.

Minął tydzień od naszego wybuchu śmiechu z Hailie. Wszystko wróciło do normy. Dalej ignoruje się z braćmi.

No dobra, może jedna rzecz się zmieniła.

Nasze relacje z Hailie, stały się ociupinkę... cieplejsze. Podłożyłam jej portret przerobionych braci w zwierzęta. A jak spotykamy się rano w kuchni, to mówimy do siebie kilka zdań.

To duży postęp.

Ale mój wygląd jest coraz gorszy. Straciłam już cały apetyt. Żyje na kawie i piwach, wypitych na imprezach.

Wczoraj na WF, na treningu koszykówki miałam mroczki przed oczami i prawie zemdlałam.

Przeklinam w myślach. Dlaczego to musi być takie trudne?

I przez to wszystko się denerwuje i stresuje, przez co jeszcze mniej śpię i jeszcze więcej mam nowych blizn...

Błędne koło.

Wzdycham i poprawiam włosy, chcąc zejść na dół, żeby zrobić sobie kawy, ale wtedy dzwoni mi telefon.

Przewracam oczami. Kto mi zawraca dupę o 16 w niedziele?

Patrzę na wyświetlacz i widzę... nieznany numer.

Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że to... angielski numer.

Stoję w bezruchu i patrzę z niedowierzaniem. Nikomu mu nie podałam. Oprócz... ojca. Wysłałam mu specjalnie pocztówkę, bo to jedyna możliwa forma komunikacji z nim. Nawet nie ma telefonu.

Ale... właśnie nie ma telefonu. Więc o chuj tu chodzi?

Wdycham i biorę telefon do ręki. Co mam do stracenia?

Odbieram.

- Hej - wita się męski głos.

Na ten głos mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.

To naprawdę mój ojciec.

- Umm... halo? - pyta.

Ja nie jestem z siebie nic wykrztusić, oprócz:

- Tata.

Na moje słowa chrapliwie się śmieje. Zawsze lubiłam jego śmiech. Mało go pamiętam, ale jeszcze jak wszystko się nie zepsuło...

- Przepraszam, że się nie odzywałem.

Marszczę brwi. Przecież to ja się nie odzywałam. To ja uciekłam z domu. Może przed tym pobił mnie i gdybym nie trafiła do szpitala, może bym umarła, bo miałam krwawienie wewnętrzne... ale on pewnie nawet tego nie pamięta. Był zbyt pijany.

- Nic... - Kaszlę. - Nic się nie stało. - Nie mam pojęcia, jakim cudem mam taki spokojny głos.

- Um... zastanawiałem się - mówi takim samym głosem, jak kiedyś. Nie pijanym, tylko... tym chrapliwym. - Czy wrócisz do domu?

Oczywiście, że zaczęło go mu brakować. Może wysyłam mu 100 dolarów miesięcznie pocztą...

Tak wiem, jestem głupia.

Ale pewnie wszystko wydaje na lepszą jakość piwa. A tak po za tym, jak ja byłam jedzenia było pod dostatkiem. Może nie najlepszej jakości, ale było.

- Nie - odpowiadam cicho i chrząkam.

- Oh... - Chwila ciszy. - Przepraszam.

- Fajnie.

- Czyli nie wrócisz?

- Nie.

- Słyszałem o mamie... - odpowiada. - Słyszałem, że jesteś teraz w USA czy coś takiego.

Spodziewałam się tego, ale teraz się upewniłam.

Musiał się dowiedzieć od opieki społecznej, która musiała do niego przyjść i zapytać... czy chcę znowu przejąć nade mną opiekę.

A on musiał odmówić. Bo jednak jestem tutaj, a nie u niego.

- Nie chciałeś mnie - mówię tak cicho, że prawie szepczę. Słyszę swoje bijące serce i zbierające się łzy.

- Charlie... - Tylko on mnie tak nazywa. Dlatego każdy mówi na mnie Chaz. Charlie nazywali mnie wszyscy jak byłam u mojego ojca.

- A teraz zaczęło brakować kasy, co? A może wpakowałeś się w jakieś gówno? - pytam wściekła.

- Potrzebuję 700 dolarów - mówi szybko.

Aha.

- I mam ci je dać? - pytam... łamiącym się głosem.

- Jesteśmy rodziną - odpowiada, jakby to wszystko wyjaśniało. - I wysyłasz mi miesięcznie tyle pieniędzy...

- Bo daje ci całe moje oszczędności! - krzyczę. Nigdy na niego krzyczałam, zawsze się bałam.

- Nie krzycz na mnie - mówi dominująco. - Wiedziałem, że jesteś taka sama jak matka. Zostawisz człowieka w potrzebie.

Na te słowa przymykam powieki. Wiem, że mną manipuluję. Przecież nie jestem głupia, ale i tak serce mi się łamie.

- Po co ci tyle kasy? - pytam.

Chwila ciszy.

- Mam długi.

Chwila ciszy.

- U kogo?

Chwila ciszy.

- Micheal.

Na te słowa, muszę oprzeć się o biurko, żeby nie upaść.

Micheal. Najbardziej niebezpieczny człowiek w naszym małym, gównianym mieście. Jeśli nie spłaci tego... nawet jeśli to 700 dolarów...

Kurwa.

- Do kiedy musisz to spłacić? - pytam, czując się znowu małe, bezbronne dziecko.

- Do czwartku.

Pięć dni. Pięć dni. Pięć dni.

- Pójdź do właściciela knajpy. Jest mi winny dług. Wyślę pieniądze. Będą już na pewno w środę.

I się rozłączam.

Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kur...

Walę pięścią w ścianę. Pierdolony chujek! Manipuluje mną jak zawsze, a ja się podkładam. Idiotka!

Dysze tak ciężko, że mam wrażenie, że się uduszę. Próbuje zacząć liczyć oddechy, żeby się uspokoić, ale nie jestem w stanie.

Trzęsącymi się palcami zdejmuję etui od telefonu i wyjmuje żyletkę

Idę szybko do łazienki i zdejmuje spodnie.

A później już jakoś samo idzie.

Pierwsze cięcie, drugie, trzecie, czwarte, piąte, szóste, siód...

Jęczę z bólu.

Ból zawsze był nieodmienną częścią mojego życia. Kiedy mieszkałam u ojca, wiadomo dlaczego, a kiedy uciekłam...

Było to jakieś takie dziwne, nieprawidłowe. Już nie czułam więcej bólu. Mogłam chodzić na basen, nosić to co mi się podoba i nie martwić się, że ktoś zauważy.

Zaczęło mi tego brakować.

Więc sięgnięcie po jakieś gówno, było tylko kwestią czasu. Nie minęły nawet dwa miesiące od mojej ucieczki, a już zaczęłam to robić.

Lubię te uczucie. Uczucie bycia chorą. Mam wrażenie, że to jedyna rzecz w, której jestem dobra. Nie umiem robić niczego dobrze, oprócz rozpierdalania sobie psychy.

Zamykam oczy.

700 dolarów do środy.

Kurwa!

Gorsza siostra - Rodzina MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz