3. Rodzina na medal

555 25 1
                                    

Madeline

Minęła jakaś godzina od mojego powrotu do domu z Jakiem. Od tamtego momentu nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa, nawet mi na tym nie zależało, chciałam tylko żeby nie rzucał mi się w oczy i nie zatruwał własnym jadem życia jak zaczął to robić już od pierwszych chwil swojego pobytu tutaj. W chwili przekroczenia progu domu zostałam wciągnięta  do kuchni przez mamę, także też od dobrej godziny stałam z mamą w kuchni i szykowałyśmy wspólnie kolacje. To się rzadko zdarzało, że spędzałyśmy ze sobą czas kiedy nie było to konieczne, tym razem też nie widziałam konieczności, ale wolałam przemilczeć temat. Nie potrzebowałam już kolejnej awantury, aby popsuć sobie jeszcze bardziej humor. Ja przygotowywałam sałatkę, a mama kroiła ciasto i układała je na dekoracyjnym talerzu w różowe różyczki. Zachowywała się jakby co najmniej na kolację miało przybyć pół miasta. Przygotowała tyle jedzenia, że będziemy je jeść przez co najmniej tydzień, a i tak pewnie zostanie i będzie trzeba wyrzucić.  Była nieco inna niż rano, rano emanowała od niej czysta ekscytacja i podekscytowanie teraz odnosiłam wrażenie, że była lekko podenerwowana, a to nie wróżyło niczego dobrego, bo kiedy Margaret Torres jest zdenerwowana to naprawdę musiało się coś wydarzyć. Nie należałam do cichych osób, a już na pewno nie znajdywałam się na liście osób, które nie są ciekawi ludzkich spraw. Długo ze sobą walczyłam, aby nie zapytać, ale i tak przegrałam walkę ze swoją ciekawością.

- Mamo. – zaczęłam a kobieta niepewnie na mnie zerknęła, podobnie to brzmienia mojego głosu. – Czy coś się stało? Wydajesz się zdenerwowana.

- A co miałoby się niby stać dziecko, krój te warzywa bo zaraz przyjdą goście. - oznajmiła jak gdyby nigdy nic i wróciła do układania ciasta na talerzu.

- Goście? – zapytałam zdziwiona, a kobieta skinęła w geście zgody głową. – Myślałam, że zjemy we czwórkę. Po co nam goście?

Byłam zdziwiona, bo nie spodziewałam się tego, że ktoś ma do nas dołączyć. Co roku kolacja powitalna Jake'a odbywała się w naszym najbliższym gronie, ewentualnie wpadał wuj Ricky, ale to tyle, a to nie brzmiało jakby on miał zagościć w naszych czterech kątach. Czy w tym roku naprawdę wszystko musi odbywać się jakoś inaczej? Nie lubię zmian, a w szczególności takich które absolutnie wcale mi się nie podobały.

- Po to, aby zjedli z nami kolację. Nie zadawaj bezsensownych pytań. – skarciła mnie.

Była zdenerwowana, teraz już zrozumiałam jaki był powód tej całej sytuacji. Stresowała się, że kolacje nie przebiegnie po jej myśli, a ona okaże się marnym gospodarzem. Zawsze się niepotrzebnie stresowała i denerwowała kiedy mieli przyjść goście. Liczyła się dla niej dobra opinia innych. Pytanie nasuwało się samo, kto miał być tym gościem i kto zamierzał nas odwiedzić w tak ważnym dniu dla rodziców. Nie wspominało rano, że zaprosiła kogoś na kolacje, chociaż rzadko kiedy też spowiadała mi się z własnych planów i zamiarów. Jednakże było to dziwne i niepokojące, bo co roku w wieczór powrotu Jake'a cała uwaga była poświęcana jemu, a teraz miał się nią z kimś podzielić. To nie w jego stylu, może też nie wiedział. Jednakże sądziłam, że rodzice skupią się na Jake'u mi dadzą spokój, zjemy kolacje w ciszy i spokoju i będę mogła wyrwać się z tego domu wariatów na tę cholerną imprezę. Pierwszy raz chyba tak bardzo żałowałam, że nie mogę od razu iść na imprezę promującą lato.

Temat tajemniczych gości powrócił jak za machnięciem czarodziejską różdżką, dzwonek do drzwi zadzwonił a po domu rozniósł się irytujący dźwięk. Zaraz zagadka miała zostać rozwiązana.

- Lepiej idź otworzyć drzwi. Już wszystko jest gotowe. – rozkazała, a ja nie śmiałam się jej sprzeciwiać, więc posłusznie wykonałam polecenie, głównym powodem była również moja ciekawość.

Hope for us | Zakończone |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz